Publicystyka
Lokatorzy bez umów najmu mogą trafić na bruk
W dniu 16 listopada 2011 r. wchodzi w życie nowelizacja Ustawy o ochronie praw lokatorów, która uderzy przede wszystkim w lokatorów zajmujących lokale bez umów najmu. Uchwalona w sierpniu nowelizacja odmawia nawet prawa do lokalu tymczasowego osobom eksmitowanym, jeśli nie mają one tytułu prawnego.
Przypomnijmy, że w obowiązującym dotychczas porządku prawnym, komornik wykonujący eksmisję musiał zawiesić egzekucję do czasu, gdy gmina wskaże tymczasowe pomieszczenie lub gdy dłużnik znajdzie takie pomieszczenie. Miało to zastosowanie wobec osób, którym sąd nie zasądził lokalu socjalnego lub zamiennego w sprawie o eksmisję. Wynikało to z art. 1046 par. 4 Kodeksu Postępowania Cywilnego.
W warunkach warszawskich, w przypadku mieszkań w komunalnym zasobie mieszkaniowym, oznaczało to, że komornik wskazywał pomieszczenie tymczasowe w hotelu robotniczym na ul. Przeworskiej. Eksmitowany trafiał tam na miesiąc, po czym mógł dalej sam opłacać koszt hotelu (około 30 zł na dobę). Oczywiście, rzeczy eksmitowanego nie mogły się pomieścić w pomieszczeniu hotelowym i były najczęściej wywożone na śmietnik. W rzeczywistości, władze lokalowe stosowały w ten sposób eksmisję na bruk – tyle że na raty. Teraz nie będzie nawet takiego krótkiego okresu łaski.
Znowelizowana ustawa wyklucza prawo do lokalu tymczasowego wobec osób, które zajęły lokal bez tytułu prawnego – a więc nie posiadają umowy najmu. Warto pamiętać, że bardzo wielu lokatorów mieszka w mieszkaniach komunalnych bez tytułu najmu – z tego względu, iż władze lokalowe często zaniedbywały legalizację pobytu np. wnuków pozostałych w lokalu po śmierci babci, lub nigdy nie wystawiły lokatorom umowy najmu, pomimo ważnego skierowania kwaterunkowego.
Aby nieludzka zmiana w prawie została łatwiej zaakceptowana, posłużono się pretekstem walki z patologią przemocy w rodzinie. Jednak ofiarami nowelizacji staną się nie tylko sprawcy przemocy i osoby wykraczające przeciwko porządkowi domowemu, ale także wszyscy ci, którzy z winy zaniedbań Gminy nie mają tytułu prawnego do zajmowanego lokalu.
No i oto mamy kolejny bubel prawny, który będzie skutkować kolejnymi tragediami ludzkimi.
Pełen tekst nowelizacji dostępny jest tutaj:
http://orka.sejm.gov.pl/opinie6.nsf/nazwa/3278_u/$file/3278_u.pdf
Niewygodna lokatorka
Jolanta Brzeska przez cztery lata była nękana przez nowego właściciela domu. Aż znaleziono ją spaloną w Lesie Kabackim.
Wysoki i niezawisły sąd, zobowiązany do wnikliwego zbadania każdej sprawy, potrzebował ośmiu posiedzeń i ponad dwóch lat, by stwierdzić, że Jolancie Brzeskiej należy się wprawdzie zwrot 1,2 tys. zł z 1445 i 11 gr., jakie nadpłaciła w formie zaliczek na poczet opłat za zużyte media w 2006 r., ale figę zobaczy. W majestacie prawa sąd zmusił ją dodatkowo do zwrotu kosztów instancji odwoławczej na rzecz człowieka, który przywłaszczył sobie równowartość jej miesięcznej emerytury.
Goście na obiedzie
Po 60 latach mieszkania w tym samym domu, w sobotnie popołudnie 2006 r., podczas rodzinnego obiadu, państwo Brzescy mieli wizytę. Do mieszkania wtargnął tłum obcych ludzi. Radośnie oświadczyli, że właśnie odzyskali nieruchomość. Brzescy kończyli jeść zupę. Gościnna zazwyczaj Jola nie podzieliła się z nimi miską strawy. Nie zaproponowała nawet herbaty. Jakby przeczuwała kłopoty. Oszołomiona patrzyła, jak obcy myszkują po jej kątach i bawią się we wspominki z dzieciństwa. Nikt z nich nie zbliżał się jeszcze do emerytury, więc nie mogli mieć wspomnień z tego mieszkania. Tylko jeden, brzuchaty, niczego nie wspominał. Rozparty w fotelu w salonie wgapiał się łakomie w talerze z zupą.
Potem spotykali się w sądzie. Gdzieś znikł tłum spadkobierców, a jako jedyny właściciel mieszkania Brzeskich ostał się ten brzuchaty z wiecznie głodnym spojrzeniem. Jak wynikało z akt sprawy, Marek Mossakowski. Wytoczył im proces o eksmisję oraz o bezumowne zajmowanie lokalu i udowodnił, że przez 60 lat Jola okupowała jego mieszkanie bezprawnie. Dalibóg, w wieku czterech lat, kiedy wprowadzała się do tego domu z rodzicami i dziadkami, nie miała mocy decyzyjnej w sprawie miejsca zamieszkania. A Mossakowski nie mógł być właścicielem, bo nie było go jeszcze na świecie. Sprawa o eksmisję do dziś nie znalazła finału. W czerwcu była kolejna rozprawa. Już bez Joli. We wrześniu nastąpi ciąg dalszy.
Pod koniec 2007 r. Brzescy byli zmuszeni złożyć w sądzie pozew o zwrot nadpłaty za media, bo po raz pierwszy nie otrzymali żadnego rozliczenia. W mieszkaniu mieli zamontowane liczniki poboru wody. Z obliczeń wynikało, że między zaliczkami, które wnieśli z tytułu opłat dla zakładu wodociągów, a kosztem faktycznego zużycia powstała różnica ponad 1,2 tys. zł. Nowy właściciel, mimo obowiązku przedstawienia im rozliczeń do 30 kwietnia, milczał. Podobnie ustanowiony przez niego zarządca, Hubert Massalski. W maju Brzescy wystosowali pismo, w którym domagali się rozliczenia. Nie mieli wprawdzie pojęcia, gdzie szukać pana właściciela, ale w pismach, które otrzymywali od zarządcy w sprawie opuszczenia lokalu i opłat za bezumowne zajmowanie go, był adres: skrytka pocztowa nr 61. Wysłali jeden list polecony, drugi, wreszcie trzeci z groźbą skierowania sprawy na drogę sądową. Zero reakcji.
Tajemniczy meldunek
Pozew Brzeskich wpłynął do sądu 16 października 2007 r. Rozprawa została wyznaczona na 3 stycznia 2008 r. Nastąpiła jednak komplikacja. Podczas próby wtargnięcia nocą bandy podpitych młodych ludzi z diaksą (to taka piła tnąca metal) do mieszkania Brzeskich wyszło na jaw, że mają lokatora. Bez ich wiedzy wmeldował im się Marek Mossakowski. Policja przybyła z interwencją, widząc przerażenie dwojga starszych ludzi, tłumaczyła im jak dzieciom, że osoba zameldowana ma prawo wejść do mieszkania wraz ze znajomymi. – NO, NIE! – Jola, która od pamiętnego obiadu w asyście spadkobierców pilnie studiowała kodeksy cywilne i karne, z głowy rzucała artykułami zabraniającymi właścicielowi nękania lokatorów i odwiedzania ich bez uprzedzenia, zwłaszcza w środku nocy.
Prokuratura Rejonowa Warszawa-Mokotów do dzisiaj nie ustaliła, kogo należało ukarać za nocną awanturę i postawienie na nogi całej kamienicy. Marek Mossakowski został administracyjnie wymeldowany, ale nikt się nie pofatygował, by ustalić, w jaki sposób w ogóle mógł się zameldować. Kazimierz Brzeski ciężko odchorował tę sytuację. Po nocnym spotkaniu z Mossakowskim uzbrojonym w diaksę chudł z dnia na dzień i niknął w oczach. W grudniu 2007 r. pogotowie zabrało go do szpitala. Po tygodniu już nie żył.
Na styczniową rozprawę państwo Brzescy się nie stawili. W lutym trzeba było sprawę odroczyć do zakończenia postępowania spadkowego, które w imieniu wdowy i osieroconej córki przeprowadzał Marek Mossakowski. Sąd wyznaczył kolejny termin na listopad. Tym razem nie przyszedł Mossakowski. Sędzia przyjął tylko stanowisko Joli i postanowił ogłosić wyrok 17 grudnia. Nie ogłosił jednak, bo adwokat pozwanego, podający się za mecenasa książę Hubert Massalski, udowodnił, że nieobecność strony na rozprawie była wynikiem błędu sekretariatu, który nie wpisał na wezwaniu numeru sali, wskutek czego pobłądzili w wąskich korytarzach. Sąd otworzył więc zamknięty przewód i zobowiązał Brzeską do udokumentowania roszczenia.
Może ta pani się nie myje?
Przed następną rozprawą, na którą Jola przygotowała teczkę rachunków, listonosz przyniósł przekaz pocztowy. Marek Mossakowski przesłał jej 636,93 zł tytułem zwrotu nadpłat wraz z odsetkami, jak zaznaczył. Ona jednak nie przyjęła daru. Sędzia był zszokowany. – Dlaczego pani odmówiła przyjęcia przekazu? – zapytał z naganą w głosie. – Ponieważ kwota nie była zgodna z moim roszczeniem – odpowiedziała spokojnie Jola i usiadła.
Miesiąc później sytuacja się powtórzyła. Między rozprawami przyszedł kolejny przekaz na tę samą kwotę. I znów został odesłany. Książę mecenas na początku rozprawy długo rozwodził się o aspołecznej postawie powódki i braku możliwości ugody. Wysoki Sąd był wyraźnie poirytowany. Toż to pół emerytury Brzeskiej, a ona śmie kaprysić!
– Jak się panu wydaje – zwrócił się sędzia do mecenasa Massalskiego – skąd się biorą tak duże nadpłaty pani Brzeskiej?
– Nie wiem – odpowiedział arystokrata. – Może ta pani się nie myje? Zażenowany sędzia spuścił oczy i nerwowo zaczął przerzucać kartki w aktach. Wreszcie odważył się zadać to samo pytanie Joli. Robiła wrażenie nieporuszonej, tylko rumieniec na policzkach zdradzał stan jej ducha.
– Bo się nie myję – odpowiedziała, trzymając dumnie uniesioną głowę.
– Ja panią zaraz usunę z sali! Pani bezczelność i aroganckie zachowanie znane są w całym tym budynku. Nie pozwolę…
Sędzia długo zrzucał na Brzeską swoje frustracje. Na koniec zażądał, by udokumentowała, jakie faktycznie były należności za media.
Ba! Całą dokumentację miał w rękach duet Mass-Moss. Sąd miał prawo zażądać od nich rozliczeń, ale dla Brzeskiej były niedostępne. Przepisy mówią, że administrator budynku może udostępnić tajne dane o wodzie i ściekach tylko prawowitemu właścicielowi lokalu. Dorota Chróścikowska, zarządca budynku częściowo przejętego przez Mossakowskiego, wiedząc, że przez trzy lata nie odprowadził on ani złotówki z czynszów pobieranych od lokatorów za wodę czy wywóz śmieci, podjęła ryzyko popełnienia przestępstwa. Dała Joli rozliczenie mediów w mieszkaniu Brzeskich za 2006 r. Rzeczywista kwota wynosiła 1445,11 zł. Książę oskarżył ją potem w Ministerstwie Infrastruktury o brak kompetencji zawodowych.
Na kolejnej rozprawie Jola przedstawiła dokument. Sędzia był w szoku. – Ja nie mogę zasądzić kwoty, jaka się pani należy, bo w pozwie podała pani inną.
– Wszystko jest w porządku – odparła Jola. – Nie miałam dostępu do rozliczeń, więc podałam kwotę szacunkową i ona jest obowiązująca, a mnie w całości satysfakcjonuje. Sędzia nagle stał się życzliwy i usilnie starał się znaleźć zgodny z prawem sposób, by powódka odzyskała całą nadpłatę wraz z odsetkami. Bardzo ubolewał, że jest to niemożliwe. Jola była w euforii. Wszystkim wokół cytowała fragment uzasadnienia wyroku: „Twierdzenia pozwanego nie odpowiadają prawdzie i nie zasługują na uwzględnienie”. Zasuwaj z tym do Strasburga!
Mina jej zrzedła, gdy przyszło zawiadomienie z sądu okręgowego, że Mossakowski złożył apelację. Na rozprawie w trzecim już listopadzie, licząc od złożenia pozwu, arystokratyczny adwokat oświadczył, że w marcu 2009 r. Marek Mossakowski zbył udziały w nieruchomości, o czym Brzeska ma wiedzę od miesiąca. Wobec braku przedmiotu sporu pozew został skierowany do niewłaściwej osoby.
Trzyosobowy skład sędziowski nie miał wątpliwości, że siedzący na sali Marek Mossakowski, reprezentujący interesy nowej właścicielki, Barbary Zdrenki, prywatnie swojej mamusi, nie posiada mieszkania Brzeskich, a zatem nie może być pozwany ani oddać pieniędzy. Wyrok sądu rejonowego został zmieniony, a powództwo Brzeskich oddalone. Ponieważ jednak biedak się wykosztował na apelację, nakazano naprawić wyrządzoną mu krzywdę.
I tak sędzia sądu okręgowego, autorytet w sprawach cywilnych, któremu nie wolno było orzekać w tym procesie, jako że wcześniej popełnił ekspertyzę w tej sprawie na zlecenie Ministerstwa Sprawiedliwości, udowodnił, że Brzeska się czepia i nie ma racji.
– Jolka! Zasuwaj z tym do Strasburga! Jak ty tego nie zrobisz, to my z pielgrzymką pójdziemy tam piechotą – nawoływały staruszki, ofiary reprywatyzacji, które miały podobne spory sądowe.
– Wara od mojego wyroku! – Jolanta Brzeska przybierała czasem władczy ton. – Ja wiem, kto mnie okradł, i nie życzę sobie, by wypłacano mi odszkodowanie z pieniędzy podatników. Problemu wody i ścieków nie postawię na arenie międzynarodowej. Jeśli złodziej nie może oddać, trudno, pogodzę się ze stratą.
Nie mogła jednak się pogodzić. Napisała pisma do prezesa sądu okręgowego i do Krajowej Rady Sądownictwa, w których udowodniła, że wyrok pozostaje w sprzeczności z co najmniej czterema artykułami Kodeksu postępowania cywilnego. Nikt się tym nie przejął. Odpisano jej tylko, że wyroki sądu okręgowego uprawomocniają się w momencie ogłoszenia. Nie ma co z nimi dyskutować. Tak samo jak z boskimi.
Napisała też do Krzysztofa Kwiatkowskiego, ministra sprawiedliwości: „Szanowny Panie Ministrze! Gdybym ukradła dzisiaj Pana samochód, jutro go sprzedała, a pojutrze stanęła przed sądem, gdzie Pan by niezbicie udowodnił, że z mojego powodu poniósł określone straty materialne, czy sąd mógłby mnie uniewinnić z powodu braku przedmiotu sporu?”. Odpowiedź przyszła krótka i grzeczna. Urzędnik poinformował Jolantę Brzeską, że Ministerstwo Sprawiedliwości nie ma takich uprawnień, by ingerować w prawomocne wyroki niezawisłych sądów.
PS Od wielu lat środowiska prawnicze bezskutecznie domagają się audiowizualnej rejestracji przebiegu procesów cywilnych. Niezawiśli sędziowie znajdują tysiące przeszkód natury formalnoprawnej, by do tego nie dopuścić. Na wszystkich rozprawach Jolanty Brzeskiej za monitoring robili jej przyjaciele. Każdy grymas i każde słowo niegodne sędziowskiej togi zostały zarejestrowane.
Ewa Andruszkiewicz
Kamienicznik
Marka Mossakowskiego okrzyknięto w stolicy kolekcjonerem kamienic. Sam mieszka w lokalu komunalnym przy Krakowskim Przedmieściu w kamienicy, o której zwrot ubiega się Hubert Massalski. Twierdzi, że jest spadkobiercą kilku kamienic w Warszawie, ale żadnej dotąd nie odzyskał. Z powodzeniem odzyskuje za to cudze nieruchomości, do których skupuje roszczenia. Nabywa też udziały w kamienicach od spadkobierców właścicieli i odgrywa rolę ich pełnomocnika. Jest postrachem miejskich lokatorów: podnosi czynsze, straszy eksmisją, kieruje pozwy do sądu i zazwyczaj każdą sprawę wygrywa. Skuteczność jego metod na własnej skórze odczuli lokatorzy z ulic Francuskiej, Nabielaka, Otwockiej, Dahlberga, Krakowskiego Przedmieścia i Hożej.
(na podst. Gazeta.pl, sierpień 2010) Spalona w Lesie Kabackim
1 marca 2011 r., dwa miesiące przed terminem kolejnego rozliczenia opłat za media, których i tak by nie rozliczono, na obrzeżach Lasu Kabackiego znaleziono spalone zwłoki Jolanty Brzeskiej, założycielki Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów, aktywnej działaczki ruchu lokatorów pozbawianych dachu nad głową w ramach tzw. reprywatyzacji. Dochodzenie w sprawie jej śmierci prowadzone jest z taką samą skrupulatnością jak proces o zwrot nadpłaty za media. Od ponad pół roku zwęglone ciało Brzeskiej nabiera mocy urzędowej w lodówce zakładu medycyny sądowej. Prokuratura Rejonowa Warszawa-Mokotów prowadziła najpierw dochodzenie w sprawie samobójstwa, teraz twierdzi, że było to nieumyślne spowodowanie śmierci. Od miesiąca dochodzenie prowadzi wydział zabójstw Komendy Stołecznej Policji.
Prokuratura mokotowska obiecała przyjrzeć się wszystkim procesom sądowym, które toczyły się w sprawie mieszkania na Nabielaka 9. Dotychczas nie zauważono związku między tragiczną śmiercią Jolanty Brzeskiej a ewidentnym bezprawiem, jakie w majestacie prawa zgotowano jej wielokrotnie za życia.
François Chateaubriand słusznie zauważył, że zraniona godność ludzka zawsze kryje w sobie zarodek śmierci. Godność Jolanty Brzeskiej była raniona i gwałcona wielokrotnie. Wciąż bez odpowiedzi pozostaje jednak pytanie: kim są rodzice tego zarodka?
(Przegląd)
Ilu lokatorów przyjdzie na rozprawę aby wspomóc Komitet Obrony Lokatorów?
Jestem bardzo ciekawy ilu lokatorów przyjdzie na rozprawę aby wspomóc Komitet Obrony Lokatorów?
Na dyżurach we wtorki i w czwartki stoją po porady i pomoc niejednokrotnie do godziny 20.30. Działacze KOL-u nieraz wchodzą w konflikty z urzędnikami i właścicielami nieruchomości w obronie potrzebujących. Przyjmują wszystkich bez wyjątku tych, mieszkających w lokalach spółdzielczych, zakładowych, komunalnych,
oraz w budynkach zreprywatyzowanych, których jest coraz więcej. Używając wszystkich dostępnych środków i sposobów wprowadzają w szewską pasję urzędników i właścicieli co doprowadza niejednokrotnie do rozwiązania problemów.
Nie wiem czy jest to indywidualna sprawa czy też większe zorganizowane lobby przeciwko Komitetowi Obrony Lokatorów, który jest zadrą w oku urzędników miejskich,właścicieli nieruchomości i innych instytucji działających niezgodnie z prawem. Ale wcale bym się nie zdziwił. Nagłaśniając takie przypadki, pokazując niezgodne z prawem sposoby w jaki się traktuje lokatorów opóźnia się niejednokrotnie inwestycje deweloperskie jak jest i w tym przypadku.To jest ta dzika reprywatyzacyjna wojna. I muszą być ofiary aby osiągnąć cel. Komitet Obrony Lokatorów mówi zdecydowanie NIE. Tak dłużej być nie może.
Jestem zdania że bardzo duże nagłośnienie tej sprawy w mediach,w internecie, zamieszczając linki do bardzo dużej ilości witryn internetowych w kraju i za granicą spowoduje refleksję niektórych osób i instytucji i zaczną wreszcie zgodnie z prawem i polubownie załatwiać powstałe konflikty z mieszkańcami którzy nie ze swojej winy znaleźli się w takich sytuacjach.Jestem gorącym zwolennikiem zwalczania korupcji i przekrętów i tego nie zaniecham bez względu na konsekwencje. Dlatego pytam ilu mieszkańców przyjdzie ? Muszą wreszcie się obudzić i zrozumieć że tak dłużej być nie może. Jesteśmy krajem który w tej chwili piastuje prezydenturę Unii Europejskiej a dzieją się takie rzeczy. Jest to nie do pomyślenia.Może za naszym pośrednictwem i naszą walką o prawa lokatorskie Unia Europejska dowie się jak to jest przestrzegane w kraju należącym do wspólnoty.
Pozdrawiam – Marek Jasiński
2 komentarzy Ilu lokatorów przyjdzie na rozprawę aby wspomóc Komitet Obrony Lokatorów?
Czy wolność wypowiedzi nie jest zbytnio ograniczona przez nadmierne regulacje prawne?
Żyjąc w Polsce, warto zadać sobie to pytanie. Choć z pewnością potrzebne są mechanizmy chroniące przed rozpowszechnianiem nieprawdziwych informacji i mobbingiem w świecie wirtualnym, jasne jest też, że istnieje potrzeba swobodnego wypowiadania poglądów. W tym poglądów nieprzychylnych, zwłaszcza w zastosowaniu do osób publicznych. Jednak mamy do czynienia z tłumieniem tej swobody wypowiedzi przez zbyt restrykcyjne prawo dotyczące ochrony dóbr osobistych. Prawo jest sformułowane tak nieprecyzyjnie, że może być wykorzystywane do tłumienia uzasadnionej krytyki. Każdy ma prawo do wyrażania własnych poglądów, w tym także opinii, że polityk jakiś jest niekompetentny lub głupi, że któryś artysta źle śpiewa, a inny jeszcze aktor jest pozbawiony talentu. Wyrażanie takich opinii jest całkowicie normalne i jest tolerowane w społeczeństwach demokratycznych. Polski system prawny wprowadza coraz więcej ograniczeń na swobodę wypowiedzi. Co to nam mówi o polskiej demokracji?
Najnowsza sprawa sądowa przeciwko Komitetowi Obrony Lokatorów wiąże się z tą fundamentalną sprawą. Komitet został pozwany o naruszenie dóbr osobistych za umieszczenie na swojej stronie filmu, w którym lokatorzy opowiadają o swoich ciężkich przejściach z właścicielką kamienicy. Filmy, takie jak ten, mają na celu dać głos ludziom znajdującym się w bardzo trudnej sytuacji, których problemy są częścią o wiele większego problemu mieszkaniowego. Komitet Obrony Lokatorów nagrał film działając w dobrej wierze i jest przekonany, że zawarte w nim informacje są prawdziwe. Jednak pozew nie dotyczy prawdziwości tych informacji. Właścicielka nieruchomości jest wściekła na treść komentarzy, które pojawiły się w internecie. Jednak internauci mają pełne prawo komentować, to co czytają. Jeśli zabierzemy im prawo do wyrażania negatywnych opinii, a wszelkie głosy krytyczne będą spotykały się z groźbą sprawy w sądzie, wkrótce obudzimy się w państwie totalitarnym, w którym wszyscy boją się wypowiadać swoje opinie, krytykować, czy nawet opowiadać o swojej historii.
Sprawa w sądzie będzie mieć miejsce w poniedziałek w poniedziałek 11 lipca, w Sądzie Okręgowym na al. Solidarnosci 127, o godz. 10:00 w sali 241. O godz. 9:30 lokatorzy zbiorą się przed budynkiem sądu, by porozmawiać z prasą. W godzinach popołudniowych, można się skontaktować z przedstawicielami KOLu pod numerami: 693713567 i 501129528
2 komentarzy Czy wolność wypowiedzi nie jest zbytnio ograniczona przez nadmierne regulacje prawne?
Nasza demokracja, to brak demokracji!!!!
Dlaczego brak demokracji, bo mówi się, że jesteśmy państwem demokratycznym, ale tam, gdzie jest potrzebna demokracja, okazuje się, że jej nie ma. Jesteśmy traktowani jak za czasów komuny, bo wolność słowa to fikcja, przyjaciel-też fikcja, najpierw ZSRR, a teraz również wybrano nam przyjaciela, to USA.
W dniach 27 i 28 maja w Warszawie odbyły się „DNI GNIEWU” spowodowane podwyżkami prądu, biletów na komunikacje miejską, wody i ścieków, czynszu komunalnego, organizowanych przez organizacje lokatorskie. W pierwszym dniu manifestacji, która odbyła się na Krakowskim Przedmieściu, mimo trudności spowodowanych wizytą prezydenta Obamy, spotkanie mieszkańców przebiegło spokojnie.
Do spokojnej demonstracji nie można zaliczyć 28 maja, tego dnia spotkanie odbyło się na Nowym Świecie, mimo pozwolenia z Ratusza, nie pozwolono zebranym przejść wcześniej zaplanowaną trasą. Około 200 osób zostało okrążonych kilkoma kordonami policji, z tarczami, w kamizelkach kuloodpornych, w hełmach i gazem łzawiącym, w pełnej gotowości na „terrorystów”. Przez policyjny mur nie wolno było nikomu wejść ani wyjść, około godz. 16 00 pojedyncze osoby mogły opuścić demonstrację po uprzednim spisaniu personali.
Manifestacja była zaplanowana do godz. 17 00, osoby, które nie wyraziły zgody na spisanie pozostały do końca myśląc, że policja zrezygnuje. Niestety po 17 zażądali okazania dowodów, kto się nie zgodził siłą został zaciągnięty do radiowozu i odwieziony na komendę przy ul. Wilczej. Bulwersuje fakt, że nie było powodów do takiego zachowania policji, bo manifestacja przebiegała bardzo spokojnie. Można zrozumieć ostrożność policji w chwili, kiedy manifestujący robią zadymę, ale jeżeli wszystko przebiega pokojowo, dlaczego traktuje się zebranych jak bandziorów ze stadionu, tego nie rozumiem.
Patrząc na poczynania policji, przypomniały mi się czasy, kiedy ZOMO i policja z Goleniowa,w podobny sposób traktowała zebranych, oni też mieli podobne metody.
Zastanawiam się czy to jest DEMOKRACJA czy KOMUNA, bo jako osoba w kwiecie wieku, uważam, że to drugie, z czym trudno się pogodzić, jeżeli uważamy się za państwo demokratyczne, na takie traktowanie mojej zgody nie ma.
Pozdrawiam,
Wanda Pradzioch
Pamięci Jolanty Brzeskiej
Nie wiem co i jak, ale musimy coś zrobić – mówiła często Jola Brzeska, bestialsko zamordowana 1 marca br. Minął miesiąc. Policja nadal upiera się przy absurdalnej wersji samobójstwa, a prokuratura utrzymuje, że Jola ciągle żyje. Zróbmy coś!
Dokładnie rok temu Komendant Główny Policji, gen. Andrzej Matejuk, był powiadomiony o zorganizowanej grupie przestępczej, która wyspecjalizowała się w odzyskiwaniu starych kamienic w Warszawie. Najpierw Marek Mossakowski wszedł w posiadanie około 60 nieruchomości. Jego wierny adiutant, Hubert Massalski, stara się podobno o dużo więcej. Na razie odzyskał Francuską 30 i szarogęsi się na Krakowskim Przedmieściu 65. “Niech Pan coś zrobi, nim zaczną nas mordować” – przeczytał pan generał i zrobił tyle, ile mógł. Po zbadaniu sprawy przez dwóch oficerów skierował ją do Centralnego Biura Śledczego oraz do Prokuratury Apelacyjnej.
1 marca Jola była rano na wykładach. W drodze do domu wstąpiła do banku na Puławskiej, gdzie podjęła swoją emeryturę, okrojoną przez komornika, Krzysztofa Łuczyszyna. Czy wiedziała wcześniej, że 1/3 jej miesięcznego dochodu została w majestacie prawa zajęta? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że nazwisko Łuczyszyn było jej dobrze znane, gdyż ten mieszkający od niedawna w Warszawie zasłużony członek Izby Komorniczej dał się wcześniej poznać jako działający niekoniecznie zgodnie z prawem na zlecenie Huberta Massalskiego.
Łudziliśmy się, że padła ofiarą jakichś zwyrodnialców, gotowych zabić za nędzną emeryturę. Ale pieniądze były w domu. Tak jak i torebka oraz wszystkie dokumenty.
Tego samego dnia w Lesie Kabackim znaleziono spalone zwłoki kobiety. W suchym komunikacie prasowym napisano, że młodej. Tylko dzięki przypadkowi już 6 dni po morderstwie udało się zidentyfikować ofiarę po okularach, które leżały niedaleko pogorzeliska, po kluczach do mieszkania, które miała przy sobie, charakterystycznych butach ecco i po skarpetkach. Była młoda tylko duchem i umysłem. Miała 64 lata.
Jeśli wierzyć wstępnej ekspertyzie zakładu medycyny sądowej, została żywcem spalona na stosie. Jak czarownica. Dokładnie 150 lat po tym jak zapłonął ostatni w Europie stos. To też działo się w Polsce. Gdzie my żyjemy? Komendant policji z Białołęki zamordował biznesmena działającego na rynku nieruchomości i też go spalił. Napisano, że prowadzili razem interesy. Jedyne, co policjant ma do roboty w nieruchomościach to pilnować, by żyło się w nich bezpiecznie. Jolę zamordowano, bo niedawno otrzymała orzeczenie lekarskie o niepełnosprawności, czyli nie można jej było wyrzucić na bruk, jak sobie tego życzył niezawisły sąd. Dla Mossakowskiego oznaczało to jeszcze 2 – 3 lata znoszenia obecności Joli w “jego” mieszkaniu.
Od dwóch tygodni w mediach jest absolutna cisza na temat Joli. Policja nie podaje żadnych szczegółów. Prokuratura też. Grzmi za to cała prasa światowa. Zdjęcia Joli są na pierwszych stronach gazet. Ogromne tytuły krzyczą: “ZAMORDOWANA DZIAŁACZKA LOKATORSKA W WARSZAWIE”. “JOLANTA BRZESKA – OFIARA DZIKIEJ REPRYWATYZACJI”. Pod koniec marca w Berlinie odbyła się manifestacja solidarności z lokatorami w Warszawie, na której domagano się jawnego śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej.
Przez wiele lat za cichym przyzwoleniem władz pozwalano Massalskiemu i Mossakowskiemu oszukiwać lokatorów, okradać ich, zastraszać i znęcać się. Cisza, jaka panuje wokół Joli Brzeskiej wygląda na kontynuację polityki reprywatyzacyjnej w jej najdzikszej postaci.
Zakończę słowami Joli: NIE WIEM CO I NIE WIEM JAK! ALE ZRÓBMY COŚ!
Urzędnicy – do roboty!
Mamy już dość urzędników unikających pracy, grających w pasjanse i przeglądających strony internetowe zamiast wysłuchiwać głosu mieszkańców.
Mamy dość działań przewodniczącej Rady Dzielnicy Elżbiety Kowalskiej-Kobus, zrywającej sesje zgodnie z własnym widzimisie.
Mamy dość ignorowania postulatów organizacji lokatorskich i dość malowania trawy na zielono i udawania, że wszystko jest w porządku, podczas gdy tysiące kamienic w Warszawie jest zwracanych osobom podającym się za spadkobierców, a Wydział Zasobów Lokalowych uważa za sukces oddanie 90 (sic!) lokali komunalnych osobom z zasobów reprywatyzowanych w ciągu roku, gdy tysiące osób czekają w kolejce na uzyskanie lokalu komunalnego i socjalnego.
Mamy dość permanentnego łamania prawa przez urzędników Wydziału Zasobów Lokalowych i bezprawnych odmów lokali przysługujących potrzebującym.
Radni! Skoro już przejadacie nasze pieniądze, zajmijcie się wreszcie pożyteczną robotą, zamiast ordynować sobie wciąż przerwę na kawę i ciastko, pomiędzy kolejnymi partiami pasjansa! Polityka lokalowa Warszawy wymaga gruntownych zmian. Otrzymaliście Państwo wnikliwe raporty od organizacji lokatorskich. Czas wyciągnąć wnioski i pokazać, że nie jesteście tylko zbędnym balastem na kieszeni podatników.
Komitet Obrony Lokatorów
Na zdjęciu: Przewodnicząca Rady Dzielnicy Praga-Północ Elżbieta Kowalska-Kobus podczas pracy na sesji Rady Miasta i pilnujący jej działacz Komitetu Obrony Lokatorów Marek Jasiński.
Odszkodowanie za bezumowne korzystanie z lokalu
Bezumowne korzystanie z lokalu mieszkalnego stało się powszechnym faktem nie tylko w Warszawie, ale także i w innych częściach kraju. W tej sytuacji znalazło się wielu polskich najemców, czasami wręcz całe rodziny.
Rodzi się zasadnicze pytanie: czy takie rozwiązanie powinno być stanem trwałym i czy komuś na tym zależy, a w szczególności kto na takim rozwiązaniu najwięcej korzysta?
Zapewnienie potrzeb mieszkaniowych lokalnej społeczności ciąży na samorządzie gminnym. Z kolei zgodnie z art. 75 Konstytucji RP władze publiczne prowadzą politykę sprzyjającą zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych obywateli.
Wyrazem dążeń do realizacji tej polityki w zamierzeniu ustawodawcy była Ustawa o ochronie praw lokatorów, mieszkaniowym zasobie gminy oraz o zmianie Kodeksu cywilnego z dnia 11.06.2001 r. Wprowadzenie nowej ustawy wymusiła nowa sytuacja społeczno-gospodarcza. Innym jednak zamierzeniem ustawy była lepsza ochrona lokatorów oraz wzmocnienie stabilności stosunku najmu.
W ostatnich latach nastąpiło osłabienie możliwości płatniczych wielu najemców. Dodatkowo sytuację pogorszyły podwyżki stawek czynszu wprowadzone przez polskie gminy i miasta, w tym Miasto Stołeczne Warszawa. W 2009 r. w Warszawie dokonano podwyżek stawek czynszu. Nowe stawki stały się często wyższe przeciętnie o około 200-300% w stosunku do stawki jaka obowiązywała przed podwyżką.
W wyniku tych podwyżek wielu lokatorów utraciło najem zajmowanych dotychczasowych lokali, ale nadal zamieszkuje w tych samych lokalach. Zmieniły się jedynie zasady finansowe. Pojawia się w związku z tym pytanie: czy taka sytuacja powinna mieć miejsce? Komu zależy na tym, aby taki stan niepewności trwał?
Na przykładzie uchwały Rady Miasta Stołecznego Warszawy z 02.10.2008 r., która powierzyła ustalenie stawek czynszu prezydentowi Warszawy, w Warszawie za 1 m2 powierzchni mieszkania lokatorzy płacą 6-7 zł, natomiast osoby zajmujące lokal bez tytułu prawnego płacą za 1 m2 powierzchni mieszkania 17-18 zł tzw. odszkodowania za bezumowne korzystanie z lokalu.
Stawka maksymalna odpowiada 3% wskaźnika przeliczeniowego kosztu odtworzenia 1 m2 powierzchni użytkowej budynków mieszkalnych określonego przez Wojewodę Mazowieckiego dla m.st. Warszawy. Wydaje się zatem, że stosowanie maksymalnej stawki czynszu do odszkodowania za bezumowne korzystanie z lokalu jest mocno wątpliwe i niezgodne z zapisami ustawy o ochronie praw lokatorów.
W art. 18 ust. 2 w/w ustawy uznaje się, iż odszkodowanie za zajmowanie lokalu bez tytułu prawnego, odpowiada wysokości czynszu, jaki właściciel mógłby otrzymać z tytułu najmu lokalu. Jeżeli odszkodowanie nie pokrywa poniesionych strat właściciel może żądać od lokatora odszkodowania uzupełniającego.
Zatem, aby pobierać maksymalny czynsz za używanie lokalu bez tytułu prawnego właściciel musiałby wykazać szkodę, jaka powoduje uszczerbek w jego majątku z tego tytułu, że lokator zamieszkuje bez tytułu prawnego. W praktyce właściciel nie wykazałby szkody, albowiem, gdyby zawarł umowę najmu, najemca zapłaciłby stawkę czynszu w wysokości określonej przez Prezydenta Warszawy.
W mojej ocenie takie stanowisko jest prawidłowe, a wszelkie próby naliczania akurat tej jednej grupie osób maksymalnych stawek, niczym nie uzasadnionych jest naruszeniem prawa.
Istnieją różne metody rozwiązywania konfliktu z lokatorami. Wszystkie możliwości powinny być wykorzystane, aby zawrzeć z lokatorem umowę najmu. Tylko taka sytuacja wyraża się normalnością i dążeniem do stabilizacji w polityce lokalowej polskich miast.
Adam Zych
6 komentarzy Odszkodowanie za bezumowne korzystanie z lokalu
Chcemy realnych rozwiązań TERAZ!
16 marca mieszkańcy bloków przy ul. 29 listopada oraz przedstawiciele Komitetu Obrony Lokatorów byli obecni na spotkaniu Rady Dzielnicy Warszawy Śródmieście. Po raz kolejny, politycy próbowali przekonać lokatorów, którzy zostali pozbawieni gazu, że ich oczekiwania, że kiedyś uda się wyremontować instalacje gazowe w tych blokach są “nierealne”. Argumentem było to, że warunki w blokach są niebezpiecznie, a nawet, że bloki całkiem nie nadają się do zamieszkania.
Przewodnicząca Rady Agnieszka Gierzyńska-Zalewska, która przekonywała, że działa w najlepszym interesie mieszkańców powtarzała, że warunki mieszkalne w tych blokach są po prostu nieadekwatne i proponowała mieszkańcom, by pomyśleli o wyprowadzeniu się. Mieszkańcy pytali się gdzie mają się wyprowadzić i jaki będzie standard lokali, które zostaną im zaproponowane. Na to nie ma odpowiedzi, choć Miasto wie o problemach tych mieszkańców już od dawna. Pani Gierzyńska-Zalewska także przyznała, że problemem są lokatorzy nie posiadający tytułu prawnego. Czy będą mogli dostać skierowanie do innych lokali? Tam gdzie jest bezpiecznie. Gdzie nie ma patologii biedy, czy zagrożenia dla życia.
O rzeczywistości przypomniał wiceburmistrz dzielnicy Śródmieście Jerzy Majewski, który powiedział, że nie może być mowy nowych lokalach dla lokatorów mieszkań socjalnych, ponieważ te bloki, które – jak większość rajców przyznała, nie nadają się do zamieszkania – spełniają wszystkie wymogi wobec mieszkań socjalnych w Warszawie. Pan Majewski wspomniał o tym nie pierwszy raz – nie musi być gazu, łazienek i innych wygód, ale ponieważ żyjemy w XXI wieku, nie jest tak źle – każde mieszkanie ma prąd.
Co za ulga. Mieszkańcy stolicy jednego z największych krajów w Europie mogą być dumni, że osiągnięto elektryfikację wszystkich mieszkań w Warszawie. Ale do zagwarantowania godnych i bezpiecznych warunków życia dla mieszkańców tego miasta, jesteśmy jeszcze daleko. Czy to normalne, że lokale nie nadające się do zamieszkania spełniają wszelkie normy? Czy nie oznacza to, że najwyższy czas zaktualizować wspomniane normy prawne?
Oczekujemy, że władze miasta zrozumieją, że potrzebujemy wystarczająco dobrych i tanich mieszkań dla niezamożnych mieszkańców tego miasta, a polityka systematycznego niedbalstwa i mizernego poziomu inwestycji w mieszkalnictwie tylko pogarsza sytuację w jakiej znajdują się tysiące ludzi. Czas skończyć z nieefektywnym zarządzaniem mieszkaniami komunalnymi i socjalnymi i z ignorowaniem społecznych aspektów problemu.
Chcemy realnych rozwiązań TERAZ!
Arogancki dziennikarz Grzegorz Lisicki napisał kolejny paszkwil na lokatorów
Z właściwą dla siebie arogancją, dziennikarz „Gazety Stołecznej” Grzegorz Lisicki napisał w dzisiejszym wydaniu artykuł pod tytułem „Mieszkańcy domów komunalnych dymią o gaz”.
Oburzony Lisicki stwierdza: „lokatorzy zażądali wszystkiego na raz: remontu instalacji elektrycznej, gazowej, wymiany kuchenek, włączenia gazu i ekspertyz specjalistów gazownictwa”. Co za bezczelność! Lokatorzy śmią domagać się praw, które gwarantuje im umowa najmu! I to wszystkich na raz! To się nie mieści w głowie we współczesnym feudalnym państwie, gdzie urzędnicy nie muszą się z niczego tłumaczyć przed rozpasaną tłuszczą…
Lisicki nie wspomina o mataczeniu Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami, który próbował przeinaczyć ustalenia z negocjacji z lokatorami, które odbyły się 22 stycznia i zamówić ekspertyzę w innej instytucji niż wskazana przez Komisję Ładu Przestrzennego, Ochrony Środowiska i Gospodarki Komunalnej, twierdząc, że Polski Związek Inżynierów i Techników Budownictwa, to ta sama instytucja, co Instytut Techniki Budowlanej – choć te instytucje mają odrębne adresy swoich siedzib i inne numery KRS. Być może to zbieżność nazwisk, ale wiceburmistrz Śródmieścia, który od początku walczy o odcięcie gazu w budynkach przy 29 Listopada, jest wymieniony jako członek Głównej Komisji Rewizyjnej PZITB. Czy lokatorzy nie mieli zatem powodów, by odnieść się nieufnie do próby zmiany podmiotu odpowiedzialnego za „niezależną” ekspertyzę? Ostatecznie, opinia lokatorów została potwierdzona, bo Rada Śródmieścia zobowiązała ZGN do zgłoszenia wniosku o ekspertyzę do właściwej instytucji.
Interwencja lokatorów na wczorajszej Radzie dzielnicy była bardzo potrzebna. Udało się nie dopuścić do mataczenia z ekspertyzą, oraz wyjaśniono kwestię odmowy zamiany mieszkań lokatorom, którzy dawniej samowolnie zajęli swoje lokale (w latach 90’tych było to nagminne), ale później otrzymali tytuł prawny do najmu tych lokali – zgodnie z Ustawą o ochronie praw lokatorów. Burmistrz Majewski próbował przekonać będących w tej sytuacji lokatorów, że nie przysługują im lokale zamienne. Jednak poproszony o podstawę prawną takiego ograniczenia, musiał przyznać, że to „pomyłka”.
Radni wystąpili z propozycją, by zwołać specjalne posiedzenie, w celu kompleksowego rozwiązania problemów lokatorów z ul. 29 Listopada. Jest to ze wszech miar słuszne, gdyż rozpatrywanie spraw lokatorów w trybie indywidualnym wciąż natrafia na przeszkody i wnioski o zamianę lokali są wciąż odrzucane pod różnymi pretekstami.
4 komentarzy Arogancki dziennikarz Grzegorz Lisicki napisał kolejny paszkwil na lokatorów