Jak pozbyć się lokatora z mieszkania, którego nie ma?
Rodzina od lat wynajmowała lokal komunalny. Po śmierci głównego najemcy, urzędnicy stwierdzili, że „lokal nie istnieje” i wdowa nie może przejąć umowy najmu.
Do Komitetu Obrony Praw Lokatorów zgłosiła się pewna starsza pani, mieszkająca przy ul. Radzymińskiej, w dzielnicy Praga-Północ. Jest pogrążona w rozpaczy. Boi się, że trafi na bruk po śmierci męża, gdyż odmówiono jej przyznania tytułu najmu do dotychczas zajmowanego lokalu.
Co do zasady, tytuł najmu automatycznie przechodzi na wdowę po zmarłym mężu i wystarczy napisać oświadczenie o następującej treści (oczywiście jeśli małżonek posiadał tytuł prawny w momencie śmierci):
W związku ze śmiercią męża, informuje, że tytuł najmu przechodzi na mnie zgodnie z artykułem 691 Kodeksu Cywilnego.
Nie dość, że lokatorce jest bardzo ciężko po utracie męża, to doświadcza stresu związanego z niepewnością, gdyż nie wie, czy będzie mogła dalej mieszkać w swoim mieszkaniu. Ten stres może bardzo negatywne wpływać na jej stan zdrowia.
Sytuacja tej pani nie jest jedynym przykładem polityki Miasta zmierzającej do pozbycia się lokatorów z zasobu. Jest to jednak przypadek szczególnie okrutny i nierozsądny. Mąż lokatorki urodził się w kamienicy przy ul. Radzymińskiej i wraz ze swoją rodziną spędził w niej dziesięciolecia swojego życia. Mieszkanie należało kiedyś do typu nazywanego „kołchoz” (czyli mieszkania, z którego wydzielono kilka indywidualnych mieszkań, gdzie mieszkały różne rodziny). Miasto już dawno zadeklarowało, że zamierza skończyć z takimi mieszkaniami.
Wiele lat temu, lokatorzy zgłosili się do ZGNu na ul. Tarchomińskiej. Mówili, że chcą wyremontować na własny koszt puste izby w mieszkaniu na potrzeby rodziny. Poprosili o zgodę. Często takie zgody były udzielane ustnie – niestety nie zawsze w formie pisemnej. W Warszawie są tysiące lokatorów, którzy wykonali remonty w mieszkaniach komunalnych, co często znacznie poprawiło ich standard i podwyższyło ich wartość. Lokatorzy inwestowali własne pieniądze tam, gdzie Miasto skąpiło środków na remonty. A teraz wielu z nich ma różnego rodzaju problemy.
Opis wydarzeń według lokatorki jest dla nas wiarygodny, gdyż posiada ona książeczki opłat za wszystkie izby i posiada dowody, że uiszczała za nie opłaty. Od lat administracja wysyłała rodzinie rachunki i były one sumiennie płacone. Lokatorka należy do tych osób, które są dumne, że zawsze płacą na czas i dlatego zachowała wszystkie stare książeczki opłat. Jest książeczka z lokalu numer 15, tam gdzie rodzina pierwotnie mieszkała. Lokal nr 15 został za ustną zgodą administracji połaczony z innymi lokalami w „kołchozie”. Ale Gmina twierdzi obecnie, że lokal numer 15 nie istnieje, w związku z czym umowa najmu po zmarłym mężu nie może zostać przeniesiona.
Ta urzędnicza sztuczka jest nam znana. Podczas tzw. „rewitalizacji” pozbywano się lokatorów twierdząc, że nie mogą wrócić po remoncie, bo ich lokal „już nie istnieje”. W tym celu wystarczyło nawet odrobinę przekształcić mieszkanie, żeby twierdzić, że to „nie ten sam lokal”. To pozwalało odmówić prawa do powrotu po rewitalizacji. W tym przypadku urzędnicy twierdzą, że po połączeniu izb lokal nr 15 już nie istnieje i to pomimo, że od lat pobierano opłaty z tytułu czynszu za lokal nr 15 oraz inne izby, które zostały do niego dołączone.
Nasuwa się pytanie: jeśli nie istnieje taki lokal, dlaczego pobierano za niego czynsz? Odpowiedź sama się narzuca: trzeba było zarobić na urzędnicze posady, a prawa lokatorów można zawsze pogwałcić, gdy to jest wygodne. Widać, że cel jest jasny: pozbyć się lokatorów, zredukować liczbę osób korzystających z mieszkalnictwa komunalnego, zmniejszyć zasób mieszkaniowy – nawet wtedy, gdy to wbrew rozsądkowi i logice.
Aby pozbyć się lokatorki, która tak dobrze dbała o mieszkanie i zawsze płaciła na czas, trzeba jej zrobić pozew o eksmisję… oczywiście na koszt nas wszystkich. Jeśli Zakład Gospodarowania Nieruchomościami osiągnie swój cel, będzie trzeba znaleźć lokal socjalny dla lokatorki i opiekującej się nią córki (która sama nie jest już taka młoda). Jak wiadomo, takich lokali brakuje. A opróżnione mieszkanie prawdopodobnie pozostanie puste przez dłuższy czas. Nie ma popytu na większe lokale, a przyznawane mieszkania raczej należą do bardzo małych. Lista osób oczekujących na małe mieszkania wciąż rośnie, a mieszkania o powierzchni ponad 50 m2 często stoją puste (i zdarza się, że nawet nie figurują w bazie danych – bo czekają na wnioskodawcę ze „specjalnego polecenia”). Tak więc, zamiast otrzymywać czynsz komunalny za duży lokal, po dokonaniu eksmisji lokatorki będą opłacać tylko czynsz socjalny za mniejszy lokal – Gmina tylko na tym straci. A społeczeństwo będzie musiało zapłacić za koszty prawne związane z procedurą eksmisyjną.
Największą jednak cenę zapłaci lokatorka, która sumiennie płaciła i dbała o swoje mieszkanie i nigdy nie spodziewała się, że może ją spotkać podobny los. Bezduszna polityka mieszkaniowa Miasta nieraz niszczyła życie lokatorów. W tym przypadku może to mieć bardzo negatywny wpływ na delikatny stan zdrowia starszej lokatorki. Jest to po prostu nieludzkie.
Komitet Obrony Praw Lokatorów stara się interweniować w tej sprawie. Musimy bronić praskiej wspólnoty sąsiedzkiej, ludzi którzy od dziesięcioleci mieszkali w dzielnicy i którym przysługuje prawo do spokojnej starości. Te osoby nie zasługują na wyrzucenie ich do małej zagrzybionej klitki. Mamy nadzieję, że urzędnicy pójdą po rozum do głowy i unikną długiego i kosztownego procesu sądowego i co najważniejsze – kolejnej ludzkiej tragedii w naszej dzielnicy.
1 komentarz na temat Jak pozbyć się lokatora z mieszkania, którego nie ma?