Zaginęła córka działaczki lokatorskiej
22 września b.r. na warszawskiej Ochocie zaginęła Helena Magnuszewska, córka jednej z działaczek lokatorskich, Anny Kalbarczyk. Helena ma 15 lat. Dziewczynka wyszła z domu do szkoły w godzinach rannych i do tej chwili nie wróciła.
Rysopis zaginionej: Nastolatka ma około 165 cm wzrostu, waży około 50 kg, włosy długie, blond, oczy niebieskie, znaki szczególne przy prawym oku pieprzyk, pieprzyki na szyi. Helena najprawdopodobniej przebywa na terenie Warszawy. Mogła być widziana w dzielnicach Grochów i Praga. Może przebywać w centrach handlowych,kawiarenkach internetowych itp. Ktokolwiek widział zaginioną proszony jest o kontakt z Policją w Warszawie: (022) 603-71-55, lub 997; 112 w całym kraju. Jak również z mamą dziewczynki: Anna Kalbarczyk tel 518 148 139.
W sprawie zaginionej Heli można pisać: administracja@bezsladu.hoseo.pl
2 Komentarzy na temat Zaginęła córka działaczki lokatorskiej
Niewygodna lokatorka
Jolanta Brzeska przez cztery lata była nękana przez nowego właściciela domu. Aż znaleziono ją spaloną w Lesie Kabackim.
Wysoki i niezawisły sąd, zobowiązany do wnikliwego zbadania każdej sprawy, potrzebował ośmiu posiedzeń i ponad dwóch lat, by stwierdzić, że Jolancie Brzeskiej należy się wprawdzie zwrot 1,2 tys. zł z 1445 i 11 gr., jakie nadpłaciła w formie zaliczek na poczet opłat za zużyte media w 2006 r., ale figę zobaczy. W majestacie prawa sąd zmusił ją dodatkowo do zwrotu kosztów instancji odwoławczej na rzecz człowieka, który przywłaszczył sobie równowartość jej miesięcznej emerytury.
Goście na obiedzie
Po 60 latach mieszkania w tym samym domu, w sobotnie popołudnie 2006 r., podczas rodzinnego obiadu, państwo Brzescy mieli wizytę. Do mieszkania wtargnął tłum obcych ludzi. Radośnie oświadczyli, że właśnie odzyskali nieruchomość. Brzescy kończyli jeść zupę. Gościnna zazwyczaj Jola nie podzieliła się z nimi miską strawy. Nie zaproponowała nawet herbaty. Jakby przeczuwała kłopoty. Oszołomiona patrzyła, jak obcy myszkują po jej kątach i bawią się we wspominki z dzieciństwa. Nikt z nich nie zbliżał się jeszcze do emerytury, więc nie mogli mieć wspomnień z tego mieszkania. Tylko jeden, brzuchaty, niczego nie wspominał. Rozparty w fotelu w salonie wgapiał się łakomie w talerze z zupą.
Potem spotykali się w sądzie. Gdzieś znikł tłum spadkobierców, a jako jedyny właściciel mieszkania Brzeskich ostał się ten brzuchaty z wiecznie głodnym spojrzeniem. Jak wynikało z akt sprawy, Marek Mossakowski. Wytoczył im proces o eksmisję oraz o bezumowne zajmowanie lokalu i udowodnił, że przez 60 lat Jola okupowała jego mieszkanie bezprawnie. Dalibóg, w wieku czterech lat, kiedy wprowadzała się do tego domu z rodzicami i dziadkami, nie miała mocy decyzyjnej w sprawie miejsca zamieszkania. A Mossakowski nie mógł być właścicielem, bo nie było go jeszcze na świecie. Sprawa o eksmisję do dziś nie znalazła finału. W czerwcu była kolejna rozprawa. Już bez Joli. We wrześniu nastąpi ciąg dalszy.
Pod koniec 2007 r. Brzescy byli zmuszeni złożyć w sądzie pozew o zwrot nadpłaty za media, bo po raz pierwszy nie otrzymali żadnego rozliczenia. W mieszkaniu mieli zamontowane liczniki poboru wody. Z obliczeń wynikało, że między zaliczkami, które wnieśli z tytułu opłat dla zakładu wodociągów, a kosztem faktycznego zużycia powstała różnica ponad 1,2 tys. zł. Nowy właściciel, mimo obowiązku przedstawienia im rozliczeń do 30 kwietnia, milczał. Podobnie ustanowiony przez niego zarządca, Hubert Massalski. W maju Brzescy wystosowali pismo, w którym domagali się rozliczenia. Nie mieli wprawdzie pojęcia, gdzie szukać pana właściciela, ale w pismach, które otrzymywali od zarządcy w sprawie opuszczenia lokalu i opłat za bezumowne zajmowanie go, był adres: skrytka pocztowa nr 61. Wysłali jeden list polecony, drugi, wreszcie trzeci z groźbą skierowania sprawy na drogę sądową. Zero reakcji.
Tajemniczy meldunek
Pozew Brzeskich wpłynął do sądu 16 października 2007 r. Rozprawa została wyznaczona na 3 stycznia 2008 r. Nastąpiła jednak komplikacja. Podczas próby wtargnięcia nocą bandy podpitych młodych ludzi z diaksą (to taka piła tnąca metal) do mieszkania Brzeskich wyszło na jaw, że mają lokatora. Bez ich wiedzy wmeldował im się Marek Mossakowski. Policja przybyła z interwencją, widząc przerażenie dwojga starszych ludzi, tłumaczyła im jak dzieciom, że osoba zameldowana ma prawo wejść do mieszkania wraz ze znajomymi. – NO, NIE! – Jola, która od pamiętnego obiadu w asyście spadkobierców pilnie studiowała kodeksy cywilne i karne, z głowy rzucała artykułami zabraniającymi właścicielowi nękania lokatorów i odwiedzania ich bez uprzedzenia, zwłaszcza w środku nocy.
Prokuratura Rejonowa Warszawa-Mokotów do dzisiaj nie ustaliła, kogo należało ukarać za nocną awanturę i postawienie na nogi całej kamienicy. Marek Mossakowski został administracyjnie wymeldowany, ale nikt się nie pofatygował, by ustalić, w jaki sposób w ogóle mógł się zameldować. Kazimierz Brzeski ciężko odchorował tę sytuację. Po nocnym spotkaniu z Mossakowskim uzbrojonym w diaksę chudł z dnia na dzień i niknął w oczach. W grudniu 2007 r. pogotowie zabrało go do szpitala. Po tygodniu już nie żył.
Na styczniową rozprawę państwo Brzescy się nie stawili. W lutym trzeba było sprawę odroczyć do zakończenia postępowania spadkowego, które w imieniu wdowy i osieroconej córki przeprowadzał Marek Mossakowski. Sąd wyznaczył kolejny termin na listopad. Tym razem nie przyszedł Mossakowski. Sędzia przyjął tylko stanowisko Joli i postanowił ogłosić wyrok 17 grudnia. Nie ogłosił jednak, bo adwokat pozwanego, podający się za mecenasa książę Hubert Massalski, udowodnił, że nieobecność strony na rozprawie była wynikiem błędu sekretariatu, który nie wpisał na wezwaniu numeru sali, wskutek czego pobłądzili w wąskich korytarzach. Sąd otworzył więc zamknięty przewód i zobowiązał Brzeską do udokumentowania roszczenia.
Może ta pani się nie myje?
Przed następną rozprawą, na którą Jola przygotowała teczkę rachunków, listonosz przyniósł przekaz pocztowy. Marek Mossakowski przesłał jej 636,93 zł tytułem zwrotu nadpłat wraz z odsetkami, jak zaznaczył. Ona jednak nie przyjęła daru. Sędzia był zszokowany. – Dlaczego pani odmówiła przyjęcia przekazu? – zapytał z naganą w głosie. – Ponieważ kwota nie była zgodna z moim roszczeniem – odpowiedziała spokojnie Jola i usiadła.
Miesiąc później sytuacja się powtórzyła. Między rozprawami przyszedł kolejny przekaz na tę samą kwotę. I znów został odesłany. Książę mecenas na początku rozprawy długo rozwodził się o aspołecznej postawie powódki i braku możliwości ugody. Wysoki Sąd był wyraźnie poirytowany. Toż to pół emerytury Brzeskiej, a ona śmie kaprysić!
– Jak się panu wydaje – zwrócił się sędzia do mecenasa Massalskiego – skąd się biorą tak duże nadpłaty pani Brzeskiej?
– Nie wiem – odpowiedział arystokrata. – Może ta pani się nie myje? Zażenowany sędzia spuścił oczy i nerwowo zaczął przerzucać kartki w aktach. Wreszcie odważył się zadać to samo pytanie Joli. Robiła wrażenie nieporuszonej, tylko rumieniec na policzkach zdradzał stan jej ducha.
– Bo się nie myję – odpowiedziała, trzymając dumnie uniesioną głowę.
– Ja panią zaraz usunę z sali! Pani bezczelność i aroganckie zachowanie znane są w całym tym budynku. Nie pozwolę…
Sędzia długo zrzucał na Brzeską swoje frustracje. Na koniec zażądał, by udokumentowała, jakie faktycznie były należności za media.
Ba! Całą dokumentację miał w rękach duet Mass-Moss. Sąd miał prawo zażądać od nich rozliczeń, ale dla Brzeskiej były niedostępne. Przepisy mówią, że administrator budynku może udostępnić tajne dane o wodzie i ściekach tylko prawowitemu właścicielowi lokalu. Dorota Chróścikowska, zarządca budynku częściowo przejętego przez Mossakowskiego, wiedząc, że przez trzy lata nie odprowadził on ani złotówki z czynszów pobieranych od lokatorów za wodę czy wywóz śmieci, podjęła ryzyko popełnienia przestępstwa. Dała Joli rozliczenie mediów w mieszkaniu Brzeskich za 2006 r. Rzeczywista kwota wynosiła 1445,11 zł. Książę oskarżył ją potem w Ministerstwie Infrastruktury o brak kompetencji zawodowych.
Na kolejnej rozprawie Jola przedstawiła dokument. Sędzia był w szoku. – Ja nie mogę zasądzić kwoty, jaka się pani należy, bo w pozwie podała pani inną.
– Wszystko jest w porządku – odparła Jola. – Nie miałam dostępu do rozliczeń, więc podałam kwotę szacunkową i ona jest obowiązująca, a mnie w całości satysfakcjonuje. Sędzia nagle stał się życzliwy i usilnie starał się znaleźć zgodny z prawem sposób, by powódka odzyskała całą nadpłatę wraz z odsetkami. Bardzo ubolewał, że jest to niemożliwe. Jola była w euforii. Wszystkim wokół cytowała fragment uzasadnienia wyroku: „Twierdzenia pozwanego nie odpowiadają prawdzie i nie zasługują na uwzględnienie”. Zasuwaj z tym do Strasburga!
Mina jej zrzedła, gdy przyszło zawiadomienie z sądu okręgowego, że Mossakowski złożył apelację. Na rozprawie w trzecim już listopadzie, licząc od złożenia pozwu, arystokratyczny adwokat oświadczył, że w marcu 2009 r. Marek Mossakowski zbył udziały w nieruchomości, o czym Brzeska ma wiedzę od miesiąca. Wobec braku przedmiotu sporu pozew został skierowany do niewłaściwej osoby.
Trzyosobowy skład sędziowski nie miał wątpliwości, że siedzący na sali Marek Mossakowski, reprezentujący interesy nowej właścicielki, Barbary Zdrenki, prywatnie swojej mamusi, nie posiada mieszkania Brzeskich, a zatem nie może być pozwany ani oddać pieniędzy. Wyrok sądu rejonowego został zmieniony, a powództwo Brzeskich oddalone. Ponieważ jednak biedak się wykosztował na apelację, nakazano naprawić wyrządzoną mu krzywdę.
I tak sędzia sądu okręgowego, autorytet w sprawach cywilnych, któremu nie wolno było orzekać w tym procesie, jako że wcześniej popełnił ekspertyzę w tej sprawie na zlecenie Ministerstwa Sprawiedliwości, udowodnił, że Brzeska się czepia i nie ma racji.
– Jolka! Zasuwaj z tym do Strasburga! Jak ty tego nie zrobisz, to my z pielgrzymką pójdziemy tam piechotą – nawoływały staruszki, ofiary reprywatyzacji, które miały podobne spory sądowe.
– Wara od mojego wyroku! – Jolanta Brzeska przybierała czasem władczy ton. – Ja wiem, kto mnie okradł, i nie życzę sobie, by wypłacano mi odszkodowanie z pieniędzy podatników. Problemu wody i ścieków nie postawię na arenie międzynarodowej. Jeśli złodziej nie może oddać, trudno, pogodzę się ze stratą.
Nie mogła jednak się pogodzić. Napisała pisma do prezesa sądu okręgowego i do Krajowej Rady Sądownictwa, w których udowodniła, że wyrok pozostaje w sprzeczności z co najmniej czterema artykułami Kodeksu postępowania cywilnego. Nikt się tym nie przejął. Odpisano jej tylko, że wyroki sądu okręgowego uprawomocniają się w momencie ogłoszenia. Nie ma co z nimi dyskutować. Tak samo jak z boskimi.
Napisała też do Krzysztofa Kwiatkowskiego, ministra sprawiedliwości: „Szanowny Panie Ministrze! Gdybym ukradła dzisiaj Pana samochód, jutro go sprzedała, a pojutrze stanęła przed sądem, gdzie Pan by niezbicie udowodnił, że z mojego powodu poniósł określone straty materialne, czy sąd mógłby mnie uniewinnić z powodu braku przedmiotu sporu?”. Odpowiedź przyszła krótka i grzeczna. Urzędnik poinformował Jolantę Brzeską, że Ministerstwo Sprawiedliwości nie ma takich uprawnień, by ingerować w prawomocne wyroki niezawisłych sądów.
PS Od wielu lat środowiska prawnicze bezskutecznie domagają się audiowizualnej rejestracji przebiegu procesów cywilnych. Niezawiśli sędziowie znajdują tysiące przeszkód natury formalnoprawnej, by do tego nie dopuścić. Na wszystkich rozprawach Jolanty Brzeskiej za monitoring robili jej przyjaciele. Każdy grymas i każde słowo niegodne sędziowskiej togi zostały zarejestrowane.
Ewa Andruszkiewicz
Kamienicznik
Marka Mossakowskiego okrzyknięto w stolicy kolekcjonerem kamienic. Sam mieszka w lokalu komunalnym przy Krakowskim Przedmieściu w kamienicy, o której zwrot ubiega się Hubert Massalski. Twierdzi, że jest spadkobiercą kilku kamienic w Warszawie, ale żadnej dotąd nie odzyskał. Z powodzeniem odzyskuje za to cudze nieruchomości, do których skupuje roszczenia. Nabywa też udziały w kamienicach od spadkobierców właścicieli i odgrywa rolę ich pełnomocnika. Jest postrachem miejskich lokatorów: podnosi czynsze, straszy eksmisją, kieruje pozwy do sądu i zazwyczaj każdą sprawę wygrywa. Skuteczność jego metod na własnej skórze odczuli lokatorzy z ulic Francuskiej, Nabielaka, Otwockiej, Dahlberga, Krakowskiego Przedmieścia i Hożej.
(na podst. Gazeta.pl, sierpień 2010) Spalona w Lesie Kabackim
1 marca 2011 r., dwa miesiące przed terminem kolejnego rozliczenia opłat za media, których i tak by nie rozliczono, na obrzeżach Lasu Kabackiego znaleziono spalone zwłoki Jolanty Brzeskiej, założycielki Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów, aktywnej działaczki ruchu lokatorów pozbawianych dachu nad głową w ramach tzw. reprywatyzacji. Dochodzenie w sprawie jej śmierci prowadzone jest z taką samą skrupulatnością jak proces o zwrot nadpłaty za media. Od ponad pół roku zwęglone ciało Brzeskiej nabiera mocy urzędowej w lodówce zakładu medycyny sądowej. Prokuratura Rejonowa Warszawa-Mokotów prowadziła najpierw dochodzenie w sprawie samobójstwa, teraz twierdzi, że było to nieumyślne spowodowanie śmierci. Od miesiąca dochodzenie prowadzi wydział zabójstw Komendy Stołecznej Policji.
Prokuratura mokotowska obiecała przyjrzeć się wszystkim procesom sądowym, które toczyły się w sprawie mieszkania na Nabielaka 9. Dotychczas nie zauważono związku między tragiczną śmiercią Jolanty Brzeskiej a ewidentnym bezprawiem, jakie w majestacie prawa zgotowano jej wielokrotnie za życia.
François Chateaubriand słusznie zauważył, że zraniona godność ludzka zawsze kryje w sobie zarodek śmierci. Godność Jolanty Brzeskiej była raniona i gwałcona wielokrotnie. Wciąż bez odpowiedzi pozostaje jednak pytanie: kim są rodzice tego zarodka?
(Przegląd)
http://media.wp.pl/kat,1022943,wid,13810444,wiadomosc.html
2 Komentarzy na temat Niewygodna lokatorka
Komitet Obrony Lokatorów podpisał się pod apelem o veto w sprawie Ustawy o dostępie do informacji publicznej
Komitet Obrony Lokatorów podpisał się pod listem do Prezydenta RP apelującym o veto lub skierowanie nowelizacji Ustawy o dostępie do informacji publicznej do Trybunału Konstytucyjnego w trybie kontroli prewencyjnej przed jej podpisaniem. Sprawa jest niezwykle istotna dla organizacji lokatorskich. Jak pisze Robert Andrzejewski na stronie stowarzyszenia Hoża 27a:
“Urzędy samorządowe jak i państwowe z automatu na pierwsze zapytanie o udostępnienie informacji publicznej, odpowiadają odmownie co zmusza NAS obywateli do zwrócenia się do prawników, którzy piszą odwołania, po których dostajemy dostęp do informacji publiczne lub nie. Stare jest jak świat, że rządzący jak i urzędnicy każdego szczebla nie chcą być kontrolowani przez obywateli.”
Pismo zostało złożone wczoraj o godz. 16:16 w kancelarii Prezydenta RP. Poniżej tekst listu.
Czy osobom samowolnie zajmującym lokal przysługuje lokal socjalny w razie eksmisji?
Aktualizacja: w dniu 1 września 2020 r., nowelizacja Ustawy o ochronie praw lokatorów uchyliła wspomniany poniżej art. 24 Ustawy. Nie można więc się już na niego powoływać.
Nadal jednak sąd może przyznać prawo do lokalu socjalnego osobom samowolnie zajmującym lokal na podstawie art. 17 ust. 1a, który brzmi:
Sąd może orzec o uprawnieniu do zawarcia umowy najmu socjalnego lokalu wobec osoby, która dokonała zajęcia lokalu bez tytułu prawnego, jeżeli przyznanie tego uprawnienia byłoby w świetle zasad współżycia społecznego szczególnie usprawiedliwione.
Poniżej, archiwalna treść artykułu.
Mieszkańcy, wobec których zostaje orzeczona eksmisja mają w pewnych warunkach prawo oczekiwać, że sąd orzekający o eksmisji przyzna im prawo do lokalu socjalnego. Obowiązek zapewnienia lokalu socjalnego ciąży wtedy na lokalnej Gminie. W szczególności, sąd nie może orzec o braku uprawnienia do otrzymania lokalu socjalnego wobec: kobiety w ciąży, małoletniego, niepełnosprawnego lub ubezwłasnowolnionego oraz sprawującego nad taką osobą opiekę i wspólnie z nią zamieszkałą, obłożnie chorych, emerytów i rencistów i osoby posiadającej status bezrobotnego.
Problem komplikuje się jednak, gdy sprawa dotyczy eksmisji osób, które nie miały nigdy umowy najmu do zajmowanego lokalu. Istnieje orzecznictwo Sądu Najwyższego, odmawiające takim mieszkańcom miana “lokatorów” i ochrony przed eksmisją na bruk osób wymienionych wyżej. Chodzi o uchwałę Sądu Najwyższego z dnia 15 listopada 2001 r. – III CZP 66/01, OSNC 2002/9 poz. 109, w której Sąd odpowiada na pytanie:
,,Czy przepisy art. 14 ust. 4, art. 15 i art. 35 ustawy z dnia 21 czerwca 2001 r. o ochronie praw lokatorów, mieszkaniowym zasobie gminy i o zmianie Kodeksu cywilnego (Dz.U. Nr 71, poz. 733) znajdują zastosowanie do osób, które nigdy nie były lokatorami w rozumieniu art. 2 ust. 1 pkt 1 tej ustawy lokalu mieszkalnego, którego powództwo o opróżnienie lokalu dotyczy”?
Sąd Najwyższy odpowiedział, iż przepisy art. 14 i 15 ustawy z dnia 21 czerwca 2001 r. o ochronie praw lokatorów, mieszkaniowym zasobie gminy i o zmianie Kodeksu cywilnego (Dz.U. Nr 71, poz. 733) mają zastosowanie w sprawach o opróżnienie lokalu tylko przeciwko osobom, które były lokatorami w rozumieniu art. 2 ust. 1 pkt 1 tej ustawy, a więc były najemcami lokalu lub osobami używającymi lokalu na podstawie innego tytułu prawnego niż prawo własności.
Na podstawie tego orzeczenia, sądy rejonowe mogą orzekać o braku uprawnienia do lokalu socjalnego dla osób, które samowolnie zajęły lokal, niezależnie od ich sytuacji materialnej. Eksmitowani znajdujący się w takiej sytuacji nie są jednak całkowicie bezbronni.
Pewne możliwości obrony daje im Art. 24 Ustawy o ochronie praw lokatorów, który stwierdza, iż prawo do lokalu socjalnego może przysługiwać nawet osobie samowolnie zajmującej lokal, jeśli przyznanie lokalu socjalnego byłoby w świetle zasad współżycia społecznego szczególnie usprawiedliwione. Ten pogląd znajduje potwierdzenie w uchwale Sądu Najwyższego z dnia 17 czerwca 2003 r. – III CZP 41/03, OSNC z 2004 nr 7 poz. 105.
To orzeczenie Sądu Najwyższego może stanowić podstawę do odwołania od wyroku przed Sądem Rejonowym. Osoba odwołująca się od wyroku w pierwszej instancji będzie musiała przed sądem udowodnić, że eksmisja na bruk byłaby sprzeczna z zasadami współżycia społecznego, co ma szanse powodzenia w sytuacji, gdy w rodzinie są małoletnie dzieci, lub osoby przewlekle chore, a utrzymujący rodzinę nie są w stanie osiągnąć wystarczających dochodów, by wynająć mieszkanie na wolnym rynku.
Spadkobiercy biorą dwa razy
Choć w PRL za wiele znacjonalizowanych lub zniszczonych w wojnie majątków wypłacono liczne rekompensaty, właściciele tych samych nieruchomości wciąż bez problemu uzyskują w polskich sądach odszkodowania. Jak to możliwe?
Winne są zaniedbania z okresu PRL. Do ksiąg wieczystych nie dokonano wpisów, choć państwo zapłaciło rekompensaty byłym właścicielom. Ministerstwo Finansów próbuje to zmienić.
Miliony dolarów, franków i węgiel
W latach 1948 – 1971 PRL zawarła z 12 krajami (m.in. USA, Wielką Brytanią, Szwajcarią, Francją, Danią, Austrią, Grecją) specjalne porozumienia odszkodowawcze – tzw. układy indemnizacyjne (m.in. by nie ponosić sankcji gospodarczych za znacjonalizowane mienie). Na ich podstawie rząd polski przekazał tym krajom fundusze na uregulowanie roszczeń obywateli.
USA wypłacono w ciągu 20 lat 40 mln dolarów (ostatnia rata w 1981 r.), Szwajcarii – 52,2 mln franków szwajcarskich, Szwecji – 116 mln koron szwedzkich, Austrii – 71,5 mln szylingów austriackich, Kanadzie – 1 mld 225 mln dolarów kanadyjskich. Wyjątek stanowi porozumienie z Francją, której 65 mln dolarów amerykańskich wypłacano latami w formie węgla.
Wypłatą zajmowały się w tych krajach specjalne komisje odszkodowań zagranicznych.
Beneficjenci musieli zrzec się na rzecz polskiego Skarbu Państwa wszelkich praw i roszczeń z tytułu własności do mienia znajdującego się na terenie Polski.
Ponieważ układy indemnizacyjne były tajne, nie ogłoszono ich w Dzienniku Ustaw. W 1968 r. specjalnie uchwalono ustawę o dokonywaniu w księgach wieczystych wpisów na rzecz Skarbu Państwa na podstawie międzynarodowych umów o uregulowaniu roszczeń finansowych.
Dziś okazuje się, że na tysiące nieruchomości objętych tą ustawą wszczęto jedynie kilkaset postępowań o wpis w księdze wieczystej.
Zapomniała, że już im zapłacono
Kilka lat temu po budynek przy ul. Piotrkowskiej 104 i 106 w Łodzi, w którym mieści się dziś urząd miasta, zgłosiła się 88-letnia Danuta Porter z Wielkiej Brytanii, córka byłego właściciela nieruchomości. Wygrała z gminą we wszystkich sądowych instancjach. Miasto wypłaciło jej 5 mln zł odszkodowania.
Złożyła potem kolejny wniosek – o wypłatę 11 mln zł zaległego czynszu za użytkowanie budynku w latach 1997 – 2006.
Wnikliwy prawnik magistratu sprawdził dokumenty Komisji Odszkodowań Zagranicznych w Londynie. Okazało się, że rodzina Porterów otrzymała już za budynek odszkodowanie na mocy układu indemnizacyjnego. Brytyjka tłumaczyła, że tego nie pamiętała.
Prezydent Łodzi zawiadomił prokuraturę o próbie oszustwa, ale ta nie dopatrzyła się przestępstwa. Miasto skierowało więc do sądu prywatny akt oskarżenia. Miesiąc temu sędziowie uznali, że Porter, biorąc 5 mln zł, nie dopuściła się wyłudzenia. – Złożyliśmy zażalenie na to postanowienie – mówi Marcin Masłowski, zastępca rzecznika łódzkiego magistratu.
Ministerstwo sprawdza
Resort finansów próbuje teraz naprawić zaniedbania z PRL. Na podstawie dokumentacji dotyczącej trzech układów – ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki, Wielką Brytanią oraz Szwajcarią – sporządził listy nieruchomości, za które w PRL zapłacono odszkodowania. Wysłał je wszystkim wojewodom, a ci – starostom, by zweryfikowali stan ksiąg wieczystych.
Jeśli znajdą nieruchomość z nieuregulowanym wpisem, mają zawiadomić ministerstwo, które rozpocznie wówczas postępowanie administracyjne o wpis.
Do tej pory resort wszczął już kilkadziesiąt takich postępowań. 14 dotyczy Łodzi (m.in. przy ul. Pomorskiej i ul. Próchnika), dziewięć – Katowic (m.in. przy ul. Matejki, Strzelców Bytomskich), a także m.in. nieruchomości położonej w Gdyni przy ul. Abrahama.
W Katowicach w pięciu przypadkach właścicielem jest spółka prawa handlowego, czterech – osoby fizyczne. Chodzi m.in. o grunty w obrębie Roździenia (przy drodze Katowice – Sosnowiec) i piękną kamienicę blisko katowickiego Rynku przy ul. 3 Maja. Ta dziś jest własnością włoskiej firmy odzieżowej. Kilka lat temu za kilka milionów dolarów nieruchomość sprzedał Włochom bank. A kamienica od 50 lat powinna należeć do Skarbu Państwa.
Właściciel: Dlaczego ja mam być ofiarą?
Żeby państwo mogło nieruchomość odzyskać, ktoś musi ją stracić.
W takiej sytuacji znalazł się przedsiębiorca z Katowic Jerzy Seifert. 14 lat temu kupił od prywatnej spółki kamienicę w centrum miasta na rogu Słowackiego i Matejki. Był jej czwartym właścicielem. Za sam wpis do księgi wieczystej zapłacił równowartość obecnych 100 tys. zł. Jak mówi, zainwestował w remont mieszkań kolejne 1,5 mln zł.
Kilka tygodni temu z Ministerstwa Finansów otrzymał zawiadomienie o wszczęciu postępowania administracyjnego o wpis do księgi wieczystej, że właścicielem tej nieruchomości od 1968 r. jest Skarb Państwa. Przedwojenni właściciele – Janina Bartos, William Brutt oraz Renata Santon – przyjęli 108 tys. dolarów i zrzekli się praw do budynku.
– Sprawdzałem pełne księgi wieczyste przed zakupem tej kamienicy – opowiada rozgoryczony Seifert. – W wyniku postępowania spadkowego, jakie toczyło się przed polskim sądem, kamienicę otrzymali spadkobiercy, którzy ją później sprzedali. Dlaczego wtedy sąd nie sprawdził, kto jest właścicielem kamienicy? Dlaczego wpisu w księdze nie zamieszczono od razu po wypłacie odszkodowania? Dlaczego ja, zwykły człowiek, mam być ofiarą tych zaniedbań? – pyta.
Jak dodaje, w ministerstwie usłyszał, że odszkodowania ma żądać od tego, kto mu nieruchomość sprzedał. – A ta firma już nie istnieje! – mówi kamienicznik.
Zawiadomienie z ministerstwa o wszczęciu postępowania otrzymała także pani Ewa z Gdyni, współwłaścicielka kamienicy przy Abrahama.
– To jest dla mnie cios – mówi „Rz”. Kamienicę wybudowali jej dziadkowie, którzy w czasie wojny wyjechali do Stanów Zjednoczonych. Po wojnie zarządzała nią mama pani Ewy i to jej przysługiwało odszkodowanie.
Części spraw może już nigdy nie uda się wyjaśnić, bo brakuje dokumentów
– Nie miałam o tym pojęcia. Po śmierci mamy przetrząsnęłyśmy z siostrą księgi wieczyste, żadnego wpisu o Skarbie Państwa nie było. Ponoć były jakieś bony wypłacane, ale mnie mama nigdy o tym nie mówiła – zapewnia. Wynajęła prawnika.
– Po wojnie odzyskaliśmy ruinę. Całe życie inwestowaliśmy w tę rodzinną kamienicę z myślą o kolejnych pokoleniach. Teraz chce się nam to zabrać? Nie pozwolę sobie odebrać tej kamienicy – zapowiada.
Mecenas Józef Forystek, prawnik specjalizujący się w sprawach reprywatyzacyjnych, twierdzi, że w przypadku
Seiferta Skarb Państwa musiałby mu udowodnić, że kupując, miał wiedzę o tym, iż kamienica należy do państwa.
– Na przykład z ewidencji poza księgami wieczystymi – tłumaczy mec. Forystek. Podkreśla, że to sądy powinny indywidualnie oceniać, kto ma rację w procesach o uzgodnienie treści księgi wieczystej.
Ministerstwo zgadza się, że „każda ze spraw ma charakter indywidualny i wymaga szczegółowego zbadania”. – Ostateczna decyzja co do zasadności ochrony prawa własności obecnych właścicieli należy do niezawisłego sądu, który w postępowaniu wieczystoksięgowym bada zasadność wniosku starosty o wpis Skarbu Państwa – odpowiada Małgorzata Brzoza z resortu finansów.
Mimo kontroli zleconej przez resort uporządkowanie części spraw może się okazać niemożliwe, m.in. dlatego, że posiadana przez ministerstwo dokumentacja jest niekompletna. Np. ta dotycząca układów z Francją, Danią, Grecją, Belgią i Wielkim Księstwem Luksemburga ogranicza się tylko do różnego rodzaju wykazów podmiotów, które wnioskowały o wypłatę odszkodowań lub którym odszkodowania przyznano.
W przypadku Kanady ministerstwo dysponuje jedynie oświadczeniami o zrzeczeniu się praw własności bez wskazania przedmiotu roszczenia.
Polscy urzędnicy starają się dotrzeć do dokumentów, m.in. współpracując z odpowiednimi instytucjami państw sygnatariuszy układów indemnizacyjnych.
http://www.rp.pl/artykul/17,716825-Spadkobiercy-kamienic-biora-pieniadze-dwa-razy.html
1 komentarz na temat Spadkobiercy biorą dwa razy
Państwo nie wie, za co zapłaciło
Jerzy Seifert, właściciel przedwojennej kamienicy w Katowicach, otrzymał ostatnio z Ministerstwa Finansów informację, że wszczęto postępowanie o zmianę zapisu w księdze wieczystej jego nieruchomości. Nabył ją 14 lat temu i zainwestował 1,5 mln zł w remont, właścicielem ma zostać Skarb Państwa.
Dlaczego? Wszystko przez bałagan w księgach wieczystych. Na mocy tzw. układu indemnizacyjnego (odszkodowawczego) zawartego między USA a PRL w 1961 r. przedwojenni właściciele tej kamienicy przyjęli 108 tys. dol. odszkodowania za pozostawione w Polsce mienie. Jednak stosownego wpisu do ksiąg o tym, że właścicielem staje się Skarb Państwa, nie dokonano.
Jak ustaliła „Rz”, Ministerstwo Finansów zajmuje się obecnie kilkudziesięcioma podobnymi sprawami (m.in. dziewięcioma z Katowic, 14 z Łodzi). A to dopiero początek porządkowania ksiąg wieczystych.
Po II wojnie światowej polski rząd wypłacił przedwojennym właścicielom, którzy nie wrócili do kraju, setki milionów złotych tytułem odszkodowań za znacjonalizowane nieruchomości. Podstawą były zawarte w latach 1948 – 1971 porozumienia m.in. z USA (wypłacono 40 mln dol.), Kanadą (1 mld 225 mln dol. kanadyjskich), Szwajcarią (52,2 mln franków), Szwecją (116 mln koron), Austrią (71,5 mln szylingów). Ale też z Wielką Brytanią, Francją, Danią czy Grecją.
Dotychczasowi właściciele w zamian za odszkodowanie mieli się zrzec na rzecz PRL wszelkich praw. W 1968 r. uchwalono specjalną ustawę o dokonywaniu w księgach wieczystych wpisów na rzecz Skarbu Państwa na podstawie tych umów. Choć wypłacono dziesiątki tysięcy odszkodowań, dokonano zaledwie… kilkuset wpisów.
Nieuregulowane księgi to ogromny problem dla spadkobierców i kolejnych właścicieli, którzy nie muszą wiedzieć, że posiadany majątek został kiedyś spłacony i powinien należeć do Skarbu Państwa. Teraz mogą się pożegnać z własnością. Głośna była sprawa obywatelki Wielkiej Brytanii, która kilka lat temu zażądała zwrotu rodzinnej kamienicy w Łodzi przy ul. Piotrkowskiej. Tylko przez przypadek ustalono, że jej rodzina otrzymała już za ten budynek odszkodowanie.
Co gorsza, nie zawsze wiadomo, które nieruchomości objęte zostały po wojnie układami. A mogą ich być tysiące – tylko porozumienie z USA objęło ponad 10 tys. wniosków. – Brakuje dokumentów źródłowych, nastąpiły zmiany właścicielskie i geodezyjne, a osoby objęte układami już nie żyją– mówi Małgorzata Brzoza z MF.
http://www.rp.pl/artykul/716827.html
1 komentarz na temat Państwo nie wie, za co zapłaciło
Brak lokalu tymczasowego nie wstrzyma już eksmisji
Sprawcy przemocy w rodzinie nie będą mieli prawa do zastępczego lokalu od gminy. Gdy sąd zdecyduje, że muszą opuścić mieszkanie, komornik od razu przeprowadzi ich do noclegowni.
Dzisiaj senatorowie zajmą się zmianami w przepisach, które mają zmienić m.in. sytuację eksmitowanych lokatorów niemających prawa do mieszkania socjalnego. Takie osoby nie będą mogły już czekać latami na jakiekolwiek pomieszczenie tymczasowe od gminy.
Nowe prawo pozwoli im zajmować dotychczasową nieruchomość przez maksymalnie 6 miesięcy. Po tym czasie komornik przeniesie dłużników do noclegowni, gdzie będą przebywali do czasu wskazania pomieszczenia przez jednostkę samorządu.
Uchwalona przez Sejm 31 sierpnia 2011 roku nowelizacja ustawy o ochronie praw lokatorów ogranicza także prawa tych osób, które mają zostać eksmitowane z powodu stosowania przemocy w rodzinie lub z powodu rażącego albo uporczywego wykraczania przeciwko porządkowi. Ci sprawcy nie będą mieli w ogóle prawa do zajmowania pomieszczenia tymczasowego. Komornik wyprowadzi ich do noclegowni zaraz po tym, jak tylko otrzyma wykonalny wyrok eksmisyjny.
Zmiana ma pomóc ofiarom przemocy. Obowiązujące przepisy powodują niejednokrotnie, że znęcający się nad rodziną mogą w dalszym ciągu z nią zamieszkiwać, mimo sądownie orzeczonego wyroku eksmisyjnego.
W sytuacji, gdy gmina nie jest w stanie od razu znaleźć pomieszczenia tymczasowego, jedynym sposobem na szybką wyprowadzkę oprawcy jest zapewnienie mu takiego miejsca przez pokrzywdzonego.
Na lokale zastępcze nie mogą liczyć także ci, którzy bezprawnie zajmowali puste mieszkania. Podobnie jak osoby, które korzystały z cudzego mieszkania na podstawie umowy o najem okazjonalny.
Pomieszczenia tymczasowe będą musieli od razu opuścić także ci, którym skończyły się okresowe umowy wynajmu.
Oprócz przyspieszenia procedur eksmisyjnych nowela zmienia zasady wynajmowania pomieszczeń tymczasowych. Po pierwsze gmina będzie miała wyraźny ustawowy obowiązek ich wydzielenia z zasobu mieszkaniowego gminy. Po drugie takie nieruchomości nie będą mogły być (tak jak dotychczas) wynajmowane na czas nieokreślony. Umowy będą zawierane tylko na czas oznaczony, nie dłuższy niż sześć miesięcy.
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna
Skomentuj Brak lokalu tymczasowego nie wstrzyma już eksmisji
Pikieta Komitetu Obrony Lokatorów w dzielnicy Ursus
Komitet Obrony Lokatorów, wraz z poszkodowanymi lokatorami z Ursusa, zorganizował wczoraj pikietę informacyjną na festynie zorganizowanym przez władze dzielnicy Ursus w Parku Czechowickim. Sprawa dotyczy mieszkańców kamienicy przy ul. Kompanii Kordian, w której właściciel wymontował wodomierz, by pozbawić lokatorów dostępu do bieżącej wody, oraz zniszczył odpływ kanalizacji.
Nowy właściciel kupił kamienicę w 2007 roku wraz z lokatorami. W 2010 roku wszyscy mieszkańcy dostali z sądu pozwy o eksmisję – bez wyjątku dzieci, emeryci i dorośli. W sądzie właściciel dwie sprawy przegrał, gdyż nie było podstaw do eksmisji. Dwie sprawy jeszcze są w toku. Na początku sierpnia, właściciel nakazał odcięcie wody i kanalizacji wywieszając na klatce, że będzie remontował instalacje wodno-kanalizacyjne. Nie zapewnił w zamian wody pitnej w cysternie, ani ubikacji przewoźnych. Właściciel chce ich w ten sposób nękać fizycznie i psychicznie oraz doprowadzić do opuszczenia budynku. W momencie kupna kamienicy, nowy właściciel był świadomy, że są w niej lokatorzy (zamieszkali w budynku od 20-30 lat). Plac z kamienicą kupił za bardzo niską cenę 450 tys. zł., choć warta jest ok. 2 mln zł.
Mieszkańcy próbowali apelować do władz dzielnicy, jednak bezskutecznie. Dopiero w wyniku pikiety na festynie, gdy lokatorzy ustawili się naprzeciwko stolika kampanii wyborczej Platformy Obywatelskiej, przedstawiciele rządzącej partii obiecali zająć się sprawą mieszkańców pozbawionych wody i kanalizacji.
Skomentuj Pikieta Komitetu Obrony Lokatorów w dzielnicy Ursus
Inowrocław: Protest lokatorów przeciwko podwyżkom czynszów
Podwyżka czynszu od kilkudziesięciu do nawet stu procent wywołała protest lokatorów mieszkań komunalnych w Inowrocławiu. Najstarsi ich mieszkańcy mówią, że nie mają z czego płacić tak wysokiego rachunku. Podwyżki czynszów są wprowadzane pod pretekstem remontów, których zaniechano przez kilkadziesiąt lat. Na plac przed urzędem miasta przyszło kilkaset osób, by wyrazić swój sprzeciw wobec podwyżki, która w niektórych przypadkach sięgnęła nawet stu procent.
Czynsz wzrastał już wcześniej, ale systematycznie i o niewielkie kwoty. Teraz okazuje się, że rachunek z 350 zł wzrósł np. do 500. Taka sytuacja dotyczy prawie czterech tysięcy mieszkań należących do miasta. Materiał TVN24.
Skomentuj Inowrocław: Protest lokatorów przeciwko podwyżkom czynszów
Dzika reprywatyzacja szaleje na Pradze-Północ
Wczoraj w urzędzie dzielnicy Praga-Północ odbyła się dyskusja mieszkańców kamienicy przy ul. Targowej 64 z Zarządem Dzielnicy. Padały pytania związane z reprywatyzacją kamienicy, tajemniczym zniknięciem części udziałów miasta, które stały się udziałami prywatnych spadkobierców, oraz zmiany czynszów regulowanych na czynsze dzikiego rynku. Wiele z okoliczności związanych z tą reprywatyzacją pozostaje niejasnych.
Urzędnicy w dość nieporadny sposób tłumaczyli, że nie wiedzą w jaki sposób udziały miasta wyparowały, oraz że nie były przez nich podejmowane próby sprawdzenia, czy przedwojenni właściciele nie uzyskali już odszkodowania za przejętą przez państwo kamienicę w ramach tzw. “umów indemnizacyjnych”. Na pytanie, czy władze dzielnicy pilnują przestrzegania prawa, odpowiedzią burmistrza było: pani prezydent rozkazuje, my wykonujemy polecenia.
Dziś odbyła się kolejna sesja Rady Dzielnicy, na której licznie zebrani mieszkańcy jeszcze raz głośno wyrazili sprzeciw wobec potraktowania ich jak starych mebli, które zostały przekazane nowym właścicielom.
1 komentarz na temat Dzika reprywatyzacja szaleje na Pradze-Północ