Urzędnicy nie chcą wynająć pustego pokoju w “kołchozie”
Nie radzisz sobie z urzędnikami lub prywatnym właścicielem i potrzebujesz naszej pomocy? Skontaktuj się z nami!
Pokój w dawnym kołchozie od 14 lat jest bez lokatora. Ale urzędnicy zawzięli się, by nie wynająć kilkunastu metrów rodzinie, która gnieździ się tuż obok.
– Nie chcę tego pokoju otwierać samowolnie, chociaż nie byłoby to trudne – mówi pan Leszek. – Nie wiem, jak dzieciom wytłumaczyć, dlaczego nie mogą tu wejść. Chcemy wszystko zrobić zgodnie z przepisami. Przyszliśmy do “Gazety”, bo już więcej nie jesteśmy w stanie zdziałać.
Mieszkanie przy al. Waszyngtona ma trzy pokoje i niecałe 80 m kw. Mniejszy pokój zajmuje niepełnosprawna pani Leokadia. Większy – jej córka Katarzyna, żona pana Leszka, i ich dwie nastoletnie córki Najmniejszy stoi pusty.
Pani Leokadia wprowadziła się tu do jednego pokoju razem z córką prawie 40 lat temu. To był tzw. kołchoz. W ten sposób kiedyś nazwano przedwojenne duże mieszkania, do których kwaterunek przez lata przydzielał obcych sobie ludzi. Korzystali ze wspólnego korytarza, łazienki, czasem kuchni. Tylko w Śródmieściu takich wspólnych mieszkań jest wciąż ponad 650. Żyje w nich blisko 3 tys. osób.
– Kiedy tu zamieszkaliśmy, mieliśmy opracowany sposób dzwonków – wspomina pani Katarzyna. – Jeden sygnał do jednej sąsiadki, dwa do drugiej, trzy do nas. Był grafik korzystania ze wspólnej łazienki i ze wspólnej kuchni.
Gdy w 1985 r. wyprowadziła się z jedna z sublokatorek, pani Leokadia poprosiła o zwolniony pokój. I dostała przydział. Potem do mieszkania wprowadził się mąż pani Katarzyny. Gdy urodziła im się córka, wyprowadziła się ostatnia sublokatorka. Zostawiła pokój, ale czynsz płaciła.
– A któregoś dnia wprowadziła się do pokoju Nina z Ukrainy i znów zaczął się kołchoz – słyszymy. – Gdy zorientowaliśmy się, że nie chodzi o pobyt gościnny, ale o podnajem, zapytaliśmy urząd o wyjaśnienie stanu prawnego lokalu – słyszymy. Skończyło się wyprowadzką Ukrainki oraz eksmisją sublokatorki (która nie miała nawet umowy najmu).
W 2006 r. rodzina postanowiła poprosić o zajęcie pustostanu. Uchwała Rady Warszawy z 2004 r. dawała taką możliwość w sytuacji, gdy po zajęciu zwolnionej części powierzchnia wszystkich pokoi nie przekroczy 10 m kw. na osobę. Ten warunek jest spełniony. Mimo to urzędnicy już kilka razy z rzędu odmawiali. Proponowali za to rodzinie wyprowadzkę do innego dwupokojowego mieszkania. To nie poprawi sytuacji rodziny, która zabiega o pustostan m.in. ze względu na panią Leokadię. Osobny pokój zaleca jej Miejski Zespół ds. Orzekania o Niepełnosprawności. Prascy urzędnicy o tym wiedzą.
– Poza tym mieszkamy tutaj tyle lat, po co nas przenosić w inne miejsce? Wszystkich tu znamy, a w mieszkanie zainwestowaliśmy sporo pieniędzy – argumentują lokatorzy.
Do urzędników z Pragi-Południe to nie przemawia. Odmowę uzasadniają jeszcze jednym argumentem – pani Katarzyna miała kawalerkę (odziedziczoną po ciotce). I w 2001 r. ją sprzedała, gdyż, jak mówi, pieniądze były potrzebne na rehabilitację matki. Urzędnicy piszą, że rodzina sama sobie pogorszyła warunki mieszkaniowe. Tyle że w świetle przepisów nie ma to nic do rzeczy.
– Do tego kawalerka i tak była dla nas za mała, nigdy w niej nie mieszkaliśmy. Musimy mieszkać z mamą, bo potrzebuje naszej pomocy. Zabiegamy o niecałe 14 m kw. To, że są puste tyle czasu, nie świadczy o dobrym gospodarowaniu miejskim mieniem – mówią pani Katarzyna i jej mąż.
Z urzędem postanowili walczyć w sądzie. Skarżą do NSA postępowanie urzędników.
Dziś władze dzielnicy wypowiadają się o sprawie tak jakby nie widziały problemu. – Oczywiście pani Leokadia może złożyć wniosek o przydział pokoju jeszcze raz – zapewnia w ich imieniu Anna Rurka z urzędu dzielnicy Praga-Południe. Będzie on rozpatrzony w świetle nowych przepisów.
Małgorzata Zubik
Gazeta Wyborcza
Jak możesz pomóc?1 Komentarz
Dzisiaj w programie Interwencja Polsatu pokazał się reportaż w tej sprawie:
http://interwencja.interia.pl/news?inf=1434679
Widać wyraźnie, że pomimo kilku lat wymiany pism w tej sprawie z Urzędem Miasta, Pani Naczelnik nie jest zorientowa w sprawie, więc na jakiej podstawie wydaje decyzje?
Sam fakt odmowy konfrontacji również wiele mówi. Po prostu na żaden argument strony przeciwnej nie jest w stanie dać rzeczowej i konkretnej odpowiedzi, a sama również nie dysponuje żadnym argumentem popierającym jej stanowisko.
Cała sprawa tak naprawdę dotyczy złej woli urzedników, ich niekompentencji. Tak naprawdę skontrolować ich działalność moga tylko media. Sam fakt świadomego łamania praw osoby niepełnosprawnej już jest skandalem!