Strona społeczna
Zaginęła córka działaczki lokatorskiej
22 września b.r. na warszawskiej Ochocie zaginęła Helena Magnuszewska, córka jednej z działaczek lokatorskich, Anny Kalbarczyk. Helena ma 15 lat. Dziewczynka wyszła z domu do szkoły w godzinach rannych i do tej chwili nie wróciła.
Rysopis zaginionej: Nastolatka ma około 165 cm wzrostu, waży około 50 kg, włosy długie, blond, oczy niebieskie, znaki szczególne przy prawym oku pieprzyk, pieprzyki na szyi. Helena najprawdopodobniej przebywa na terenie Warszawy. Mogła być widziana w dzielnicach Grochów i Praga. Może przebywać w centrach handlowych,kawiarenkach internetowych itp. Ktokolwiek widział zaginioną proszony jest o kontakt z Policją w Warszawie: (022) 603-71-55, lub 997; 112 w całym kraju. Jak również z mamą dziewczynki: Anna Kalbarczyk tel 518 148 139.
W sprawie zaginionej Heli można pisać: administracja@bezsladu.hoseo.pl
Niewygodna lokatorka
Jolanta Brzeska przez cztery lata była nękana przez nowego właściciela domu. Aż znaleziono ją spaloną w Lesie Kabackim.
Wysoki i niezawisły sąd, zobowiązany do wnikliwego zbadania każdej sprawy, potrzebował ośmiu posiedzeń i ponad dwóch lat, by stwierdzić, że Jolancie Brzeskiej należy się wprawdzie zwrot 1,2 tys. zł z 1445 i 11 gr., jakie nadpłaciła w formie zaliczek na poczet opłat za zużyte media w 2006 r., ale figę zobaczy. W majestacie prawa sąd zmusił ją dodatkowo do zwrotu kosztów instancji odwoławczej na rzecz człowieka, który przywłaszczył sobie równowartość jej miesięcznej emerytury.
Goście na obiedzie
Po 60 latach mieszkania w tym samym domu, w sobotnie popołudnie 2006 r., podczas rodzinnego obiadu, państwo Brzescy mieli wizytę. Do mieszkania wtargnął tłum obcych ludzi. Radośnie oświadczyli, że właśnie odzyskali nieruchomość. Brzescy kończyli jeść zupę. Gościnna zazwyczaj Jola nie podzieliła się z nimi miską strawy. Nie zaproponowała nawet herbaty. Jakby przeczuwała kłopoty. Oszołomiona patrzyła, jak obcy myszkują po jej kątach i bawią się we wspominki z dzieciństwa. Nikt z nich nie zbliżał się jeszcze do emerytury, więc nie mogli mieć wspomnień z tego mieszkania. Tylko jeden, brzuchaty, niczego nie wspominał. Rozparty w fotelu w salonie wgapiał się łakomie w talerze z zupą.
Potem spotykali się w sądzie. Gdzieś znikł tłum spadkobierców, a jako jedyny właściciel mieszkania Brzeskich ostał się ten brzuchaty z wiecznie głodnym spojrzeniem. Jak wynikało z akt sprawy, Marek Mossakowski. Wytoczył im proces o eksmisję oraz o bezumowne zajmowanie lokalu i udowodnił, że przez 60 lat Jola okupowała jego mieszkanie bezprawnie. Dalibóg, w wieku czterech lat, kiedy wprowadzała się do tego domu z rodzicami i dziadkami, nie miała mocy decyzyjnej w sprawie miejsca zamieszkania. A Mossakowski nie mógł być właścicielem, bo nie było go jeszcze na świecie. Sprawa o eksmisję do dziś nie znalazła finału. W czerwcu była kolejna rozprawa. Już bez Joli. We wrześniu nastąpi ciąg dalszy.
Pod koniec 2007 r. Brzescy byli zmuszeni złożyć w sądzie pozew o zwrot nadpłaty za media, bo po raz pierwszy nie otrzymali żadnego rozliczenia. W mieszkaniu mieli zamontowane liczniki poboru wody. Z obliczeń wynikało, że między zaliczkami, które wnieśli z tytułu opłat dla zakładu wodociągów, a kosztem faktycznego zużycia powstała różnica ponad 1,2 tys. zł. Nowy właściciel, mimo obowiązku przedstawienia im rozliczeń do 30 kwietnia, milczał. Podobnie ustanowiony przez niego zarządca, Hubert Massalski. W maju Brzescy wystosowali pismo, w którym domagali się rozliczenia. Nie mieli wprawdzie pojęcia, gdzie szukać pana właściciela, ale w pismach, które otrzymywali od zarządcy w sprawie opuszczenia lokalu i opłat za bezumowne zajmowanie go, był adres: skrytka pocztowa nr 61. Wysłali jeden list polecony, drugi, wreszcie trzeci z groźbą skierowania sprawy na drogę sądową. Zero reakcji.
Tajemniczy meldunek
Pozew Brzeskich wpłynął do sądu 16 października 2007 r. Rozprawa została wyznaczona na 3 stycznia 2008 r. Nastąpiła jednak komplikacja. Podczas próby wtargnięcia nocą bandy podpitych młodych ludzi z diaksą (to taka piła tnąca metal) do mieszkania Brzeskich wyszło na jaw, że mają lokatora. Bez ich wiedzy wmeldował im się Marek Mossakowski. Policja przybyła z interwencją, widząc przerażenie dwojga starszych ludzi, tłumaczyła im jak dzieciom, że osoba zameldowana ma prawo wejść do mieszkania wraz ze znajomymi. – NO, NIE! – Jola, która od pamiętnego obiadu w asyście spadkobierców pilnie studiowała kodeksy cywilne i karne, z głowy rzucała artykułami zabraniającymi właścicielowi nękania lokatorów i odwiedzania ich bez uprzedzenia, zwłaszcza w środku nocy.
Prokuratura Rejonowa Warszawa-Mokotów do dzisiaj nie ustaliła, kogo należało ukarać za nocną awanturę i postawienie na nogi całej kamienicy. Marek Mossakowski został administracyjnie wymeldowany, ale nikt się nie pofatygował, by ustalić, w jaki sposób w ogóle mógł się zameldować. Kazimierz Brzeski ciężko odchorował tę sytuację. Po nocnym spotkaniu z Mossakowskim uzbrojonym w diaksę chudł z dnia na dzień i niknął w oczach. W grudniu 2007 r. pogotowie zabrało go do szpitala. Po tygodniu już nie żył.
Na styczniową rozprawę państwo Brzescy się nie stawili. W lutym trzeba było sprawę odroczyć do zakończenia postępowania spadkowego, które w imieniu wdowy i osieroconej córki przeprowadzał Marek Mossakowski. Sąd wyznaczył kolejny termin na listopad. Tym razem nie przyszedł Mossakowski. Sędzia przyjął tylko stanowisko Joli i postanowił ogłosić wyrok 17 grudnia. Nie ogłosił jednak, bo adwokat pozwanego, podający się za mecenasa książę Hubert Massalski, udowodnił, że nieobecność strony na rozprawie była wynikiem błędu sekretariatu, który nie wpisał na wezwaniu numeru sali, wskutek czego pobłądzili w wąskich korytarzach. Sąd otworzył więc zamknięty przewód i zobowiązał Brzeską do udokumentowania roszczenia.
Może ta pani się nie myje?
Przed następną rozprawą, na którą Jola przygotowała teczkę rachunków, listonosz przyniósł przekaz pocztowy. Marek Mossakowski przesłał jej 636,93 zł tytułem zwrotu nadpłat wraz z odsetkami, jak zaznaczył. Ona jednak nie przyjęła daru. Sędzia był zszokowany. – Dlaczego pani odmówiła przyjęcia przekazu? – zapytał z naganą w głosie. – Ponieważ kwota nie była zgodna z moim roszczeniem – odpowiedziała spokojnie Jola i usiadła.
Miesiąc później sytuacja się powtórzyła. Między rozprawami przyszedł kolejny przekaz na tę samą kwotę. I znów został odesłany. Książę mecenas na początku rozprawy długo rozwodził się o aspołecznej postawie powódki i braku możliwości ugody. Wysoki Sąd był wyraźnie poirytowany. Toż to pół emerytury Brzeskiej, a ona śmie kaprysić!
– Jak się panu wydaje – zwrócił się sędzia do mecenasa Massalskiego – skąd się biorą tak duże nadpłaty pani Brzeskiej?
– Nie wiem – odpowiedział arystokrata. – Może ta pani się nie myje? Zażenowany sędzia spuścił oczy i nerwowo zaczął przerzucać kartki w aktach. Wreszcie odważył się zadać to samo pytanie Joli. Robiła wrażenie nieporuszonej, tylko rumieniec na policzkach zdradzał stan jej ducha.
– Bo się nie myję – odpowiedziała, trzymając dumnie uniesioną głowę.
– Ja panią zaraz usunę z sali! Pani bezczelność i aroganckie zachowanie znane są w całym tym budynku. Nie pozwolę…
Sędzia długo zrzucał na Brzeską swoje frustracje. Na koniec zażądał, by udokumentowała, jakie faktycznie były należności za media.
Ba! Całą dokumentację miał w rękach duet Mass-Moss. Sąd miał prawo zażądać od nich rozliczeń, ale dla Brzeskiej były niedostępne. Przepisy mówią, że administrator budynku może udostępnić tajne dane o wodzie i ściekach tylko prawowitemu właścicielowi lokalu. Dorota Chróścikowska, zarządca budynku częściowo przejętego przez Mossakowskiego, wiedząc, że przez trzy lata nie odprowadził on ani złotówki z czynszów pobieranych od lokatorów za wodę czy wywóz śmieci, podjęła ryzyko popełnienia przestępstwa. Dała Joli rozliczenie mediów w mieszkaniu Brzeskich za 2006 r. Rzeczywista kwota wynosiła 1445,11 zł. Książę oskarżył ją potem w Ministerstwie Infrastruktury o brak kompetencji zawodowych.
Na kolejnej rozprawie Jola przedstawiła dokument. Sędzia był w szoku. – Ja nie mogę zasądzić kwoty, jaka się pani należy, bo w pozwie podała pani inną.
– Wszystko jest w porządku – odparła Jola. – Nie miałam dostępu do rozliczeń, więc podałam kwotę szacunkową i ona jest obowiązująca, a mnie w całości satysfakcjonuje. Sędzia nagle stał się życzliwy i usilnie starał się znaleźć zgodny z prawem sposób, by powódka odzyskała całą nadpłatę wraz z odsetkami. Bardzo ubolewał, że jest to niemożliwe. Jola była w euforii. Wszystkim wokół cytowała fragment uzasadnienia wyroku: „Twierdzenia pozwanego nie odpowiadają prawdzie i nie zasługują na uwzględnienie”. Zasuwaj z tym do Strasburga!
Mina jej zrzedła, gdy przyszło zawiadomienie z sądu okręgowego, że Mossakowski złożył apelację. Na rozprawie w trzecim już listopadzie, licząc od złożenia pozwu, arystokratyczny adwokat oświadczył, że w marcu 2009 r. Marek Mossakowski zbył udziały w nieruchomości, o czym Brzeska ma wiedzę od miesiąca. Wobec braku przedmiotu sporu pozew został skierowany do niewłaściwej osoby.
Trzyosobowy skład sędziowski nie miał wątpliwości, że siedzący na sali Marek Mossakowski, reprezentujący interesy nowej właścicielki, Barbary Zdrenki, prywatnie swojej mamusi, nie posiada mieszkania Brzeskich, a zatem nie może być pozwany ani oddać pieniędzy. Wyrok sądu rejonowego został zmieniony, a powództwo Brzeskich oddalone. Ponieważ jednak biedak się wykosztował na apelację, nakazano naprawić wyrządzoną mu krzywdę.
I tak sędzia sądu okręgowego, autorytet w sprawach cywilnych, któremu nie wolno było orzekać w tym procesie, jako że wcześniej popełnił ekspertyzę w tej sprawie na zlecenie Ministerstwa Sprawiedliwości, udowodnił, że Brzeska się czepia i nie ma racji.
– Jolka! Zasuwaj z tym do Strasburga! Jak ty tego nie zrobisz, to my z pielgrzymką pójdziemy tam piechotą – nawoływały staruszki, ofiary reprywatyzacji, które miały podobne spory sądowe.
– Wara od mojego wyroku! – Jolanta Brzeska przybierała czasem władczy ton. – Ja wiem, kto mnie okradł, i nie życzę sobie, by wypłacano mi odszkodowanie z pieniędzy podatników. Problemu wody i ścieków nie postawię na arenie międzynarodowej. Jeśli złodziej nie może oddać, trudno, pogodzę się ze stratą.
Nie mogła jednak się pogodzić. Napisała pisma do prezesa sądu okręgowego i do Krajowej Rady Sądownictwa, w których udowodniła, że wyrok pozostaje w sprzeczności z co najmniej czterema artykułami Kodeksu postępowania cywilnego. Nikt się tym nie przejął. Odpisano jej tylko, że wyroki sądu okręgowego uprawomocniają się w momencie ogłoszenia. Nie ma co z nimi dyskutować. Tak samo jak z boskimi.
Napisała też do Krzysztofa Kwiatkowskiego, ministra sprawiedliwości: „Szanowny Panie Ministrze! Gdybym ukradła dzisiaj Pana samochód, jutro go sprzedała, a pojutrze stanęła przed sądem, gdzie Pan by niezbicie udowodnił, że z mojego powodu poniósł określone straty materialne, czy sąd mógłby mnie uniewinnić z powodu braku przedmiotu sporu?”. Odpowiedź przyszła krótka i grzeczna. Urzędnik poinformował Jolantę Brzeską, że Ministerstwo Sprawiedliwości nie ma takich uprawnień, by ingerować w prawomocne wyroki niezawisłych sądów.
PS Od wielu lat środowiska prawnicze bezskutecznie domagają się audiowizualnej rejestracji przebiegu procesów cywilnych. Niezawiśli sędziowie znajdują tysiące przeszkód natury formalnoprawnej, by do tego nie dopuścić. Na wszystkich rozprawach Jolanty Brzeskiej za monitoring robili jej przyjaciele. Każdy grymas i każde słowo niegodne sędziowskiej togi zostały zarejestrowane.
Ewa Andruszkiewicz
Kamienicznik
Marka Mossakowskiego okrzyknięto w stolicy kolekcjonerem kamienic. Sam mieszka w lokalu komunalnym przy Krakowskim Przedmieściu w kamienicy, o której zwrot ubiega się Hubert Massalski. Twierdzi, że jest spadkobiercą kilku kamienic w Warszawie, ale żadnej dotąd nie odzyskał. Z powodzeniem odzyskuje za to cudze nieruchomości, do których skupuje roszczenia. Nabywa też udziały w kamienicach od spadkobierców właścicieli i odgrywa rolę ich pełnomocnika. Jest postrachem miejskich lokatorów: podnosi czynsze, straszy eksmisją, kieruje pozwy do sądu i zazwyczaj każdą sprawę wygrywa. Skuteczność jego metod na własnej skórze odczuli lokatorzy z ulic Francuskiej, Nabielaka, Otwockiej, Dahlberga, Krakowskiego Przedmieścia i Hożej.
(na podst. Gazeta.pl, sierpień 2010) Spalona w Lesie Kabackim
1 marca 2011 r., dwa miesiące przed terminem kolejnego rozliczenia opłat za media, których i tak by nie rozliczono, na obrzeżach Lasu Kabackiego znaleziono spalone zwłoki Jolanty Brzeskiej, założycielki Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów, aktywnej działaczki ruchu lokatorów pozbawianych dachu nad głową w ramach tzw. reprywatyzacji. Dochodzenie w sprawie jej śmierci prowadzone jest z taką samą skrupulatnością jak proces o zwrot nadpłaty za media. Od ponad pół roku zwęglone ciało Brzeskiej nabiera mocy urzędowej w lodówce zakładu medycyny sądowej. Prokuratura Rejonowa Warszawa-Mokotów prowadziła najpierw dochodzenie w sprawie samobójstwa, teraz twierdzi, że było to nieumyślne spowodowanie śmierci. Od miesiąca dochodzenie prowadzi wydział zabójstw Komendy Stołecznej Policji.
Prokuratura mokotowska obiecała przyjrzeć się wszystkim procesom sądowym, które toczyły się w sprawie mieszkania na Nabielaka 9. Dotychczas nie zauważono związku między tragiczną śmiercią Jolanty Brzeskiej a ewidentnym bezprawiem, jakie w majestacie prawa zgotowano jej wielokrotnie za życia.
François Chateaubriand słusznie zauważył, że zraniona godność ludzka zawsze kryje w sobie zarodek śmierci. Godność Jolanty Brzeskiej była raniona i gwałcona wielokrotnie. Wciąż bez odpowiedzi pozostaje jednak pytanie: kim są rodzice tego zarodka?
(Przegląd)
Komitet Obrony Lokatorów podpisał się pod apelem o veto w sprawie Ustawy o dostępie do informacji publicznej
Komitet Obrony Lokatorów podpisał się pod listem do Prezydenta RP apelującym o veto lub skierowanie nowelizacji Ustawy o dostępie do informacji publicznej do Trybunału Konstytucyjnego w trybie kontroli prewencyjnej przed jej podpisaniem. Sprawa jest niezwykle istotna dla organizacji lokatorskich. Jak pisze Robert Andrzejewski na stronie stowarzyszenia Hoża 27a:
“Urzędy samorządowe jak i państwowe z automatu na pierwsze zapytanie o udostępnienie informacji publicznej, odpowiadają odmownie co zmusza NAS obywateli do zwrócenia się do prawników, którzy piszą odwołania, po których dostajemy dostęp do informacji publiczne lub nie. Stare jest jak świat, że rządzący jak i urzędnicy każdego szczebla nie chcą być kontrolowani przez obywateli.”
Pismo zostało złożone wczoraj o godz. 16:16 w kancelarii Prezydenta RP. Poniżej tekst listu.
Pikieta Komitetu Obrony Lokatorów w dzielnicy Ursus
Komitet Obrony Lokatorów, wraz z poszkodowanymi lokatorami z Ursusa, zorganizował wczoraj pikietę informacyjną na festynie zorganizowanym przez władze dzielnicy Ursus w Parku Czechowickim. Sprawa dotyczy mieszkańców kamienicy przy ul. Kompanii Kordian, w której właściciel wymontował wodomierz, by pozbawić lokatorów dostępu do bieżącej wody, oraz zniszczył odpływ kanalizacji.
Nowy właściciel kupił kamienicę w 2007 roku wraz z lokatorami. W 2010 roku wszyscy mieszkańcy dostali z sądu pozwy o eksmisję – bez wyjątku dzieci, emeryci i dorośli. W sądzie właściciel dwie sprawy przegrał, gdyż nie było podstaw do eksmisji. Dwie sprawy jeszcze są w toku. Na początku sierpnia, właściciel nakazał odcięcie wody i kanalizacji wywieszając na klatce, że będzie remontował instalacje wodno-kanalizacyjne. Nie zapewnił w zamian wody pitnej w cysternie, ani ubikacji przewoźnych. Właściciel chce ich w ten sposób nękać fizycznie i psychicznie oraz doprowadzić do opuszczenia budynku. W momencie kupna kamienicy, nowy właściciel był świadomy, że są w niej lokatorzy (zamieszkali w budynku od 20-30 lat). Plac z kamienicą kupił za bardzo niską cenę 450 tys. zł., choć warta jest ok. 2 mln zł.
Mieszkańcy próbowali apelować do władz dzielnicy, jednak bezskutecznie. Dopiero w wyniku pikiety na festynie, gdy lokatorzy ustawili się naprzeciwko stolika kampanii wyborczej Platformy Obywatelskiej, przedstawiciele rządzącej partii obiecali zająć się sprawą mieszkańców pozbawionych wody i kanalizacji.
Skomentuj Pikieta Komitetu Obrony Lokatorów w dzielnicy Ursus
Dzika reprywatyzacja szaleje na Pradze-Północ
Wczoraj w urzędzie dzielnicy Praga-Północ odbyła się dyskusja mieszkańców kamienicy przy ul. Targowej 64 z Zarządem Dzielnicy. Padały pytania związane z reprywatyzacją kamienicy, tajemniczym zniknięciem części udziałów miasta, które stały się udziałami prywatnych spadkobierców, oraz zmiany czynszów regulowanych na czynsze dzikiego rynku. Wiele z okoliczności związanych z tą reprywatyzacją pozostaje niejasnych.
Urzędnicy w dość nieporadny sposób tłumaczyli, że nie wiedzą w jaki sposób udziały miasta wyparowały, oraz że nie były przez nich podejmowane próby sprawdzenia, czy przedwojenni właściciele nie uzyskali już odszkodowania za przejętą przez państwo kamienicę w ramach tzw. “umów indemnizacyjnych”. Na pytanie, czy władze dzielnicy pilnują przestrzegania prawa, odpowiedzią burmistrza było: pani prezydent rozkazuje, my wykonujemy polecenia.
Dziś odbyła się kolejna sesja Rady Dzielnicy, na której licznie zebrani mieszkańcy jeszcze raz głośno wyrazili sprzeciw wobec potraktowania ich jak starych mebli, które zostały przekazane nowym właścicielom.
1 komentarz na temat Dzika reprywatyzacja szaleje na Pradze-Północ
Pikieta upamiętniająca Jolantę Brzeską pod Prokuraturą Generalną
Wczoraj w Warszawie, pod Prokuraturą Generalną odbył się protest lokatorski zorganizowany przez Komitet Obrony Lokatorów, w którym uczestniczyli też członkowie Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów. Protest miał na celu przypomnieć o mijającym właśnie okresie pół roku od śmierci Jolanty Brzeskiej – działaczki lokatorskiej, która została znaleziona spalona w Lesie Kabackim. Na pikiecie obecna była również córka Jolanty.
Śledztwo w tej sprawie ślimaczy się od miesięcy, nie przesłuchano nawet świadków zdarzenia, a policja wykazała daleko posuniętą niedbałość w zbieraniu materiałów dowodowych. Protestujący przekazali na ręce Prokuratora Generalnego list, domagający się objęcia postępowania szczególnym nadzorem.
Podczas pikiety, działacze, którzy znali osobiście Jolantę Brzeską opowiadali zarówno o niej, jak o znanych okolicznościach jej śmierci – zignorowanych dotąd przez Prokuraturę, oraz o brutalnych metodach traktowania lokatorów przez gangi kamieniczników działających w Warszawie. Poniżej fragment oświadczenia przekazanego prasie i Prokuraturze.
Zabili działaczkę, zabili prawdę
Dziś mija pół roku od śmierci naszej koleżanki, Jolanty Brzeskiej, działaczki ruchu lokatorskiego – bestialsko zamordowanej na skraju Lasu Kabackiego. Przez pół roku nie zbadano możliwego związku tej zbrodni z osobami, które przez lata prześladowały zmarłą i były jej jedynymi wrogami – nawet ich nie przesłuchano. Zwęglone ciało Jolanty Brzeskiej nadal leży w chłodni zakładu medycyny sądowej, a jej rodzinie nie wydano nawet aktu zgonu. Emerytura jest nadal wypłacana już nieżyjącej osobie i nadal jest zajmowana przez komornika sądowego. Przez te pół roku usiłowano nam wmówić, że w desperacji popełniła samobójstwo, choć przeczy to zasadom logiki i zdrowemu rozsądkowi.
Domagamy się, by nadzór nad śledztwem przejęła Prokuratura Generalna. Żądamy weryfikacji wszystkich umorzonych dochodzeń prokuratorskich, których bohaterami byli znani kamienicznicy prześladujący Jolantę. W 2007 r., Prokuratura Mokotowska prowadziła dochodzenie w sprawie próby wtargnięcia nocą do domu pp. Brzeskich grupy podpitych mężczyzn. W 2008 r. do Prokuratury Okręgowej wpłynęło zawiadomienie o zorganizowanej grupie przestępczej, pod którym podpisana była między innymi Jolanta Brzeska. W tym roku, do Prokuratury Wolskiej wpłynęło zawiadomienie o spowodowaniu zagrożenia życia, w którym również główną rolę odgrywały te same osoby. Jednak prokuratury systematycznie umarzają wszystkie sprawy dotyczące zorganizowanej grupy „odzyskiwaczy nieruchomości“.
Nie możemy dalej patrzeć na bezprawie, które odbywa się za przyzwoleniem organów, mających strzec przestrzegania prawa. Zabójstwo, z którego prokuratura usiłowała zrobić samobójstwo, stawia prokuratorów w równym szeregu z zabójcami. Gdyby już w 2007 roku poskromione były bandyckie metody stosowane przez kamienicznika i jego pełnomocnika, Jolanta Brzeska zapewne by żyła. Dlatego apelujemy. Dość terroru, który ci panowie wprowadzili nie tylko do przejętych kamienic, ale i do prokuratur oraz sądów.
2 komentarzy Pikieta upamiętniająca Jolantę Brzeską pod Prokuraturą Generalną
Protest przed Sejmem przeciw eksmisjom na bruk
Istnieje dużo ryzyko, że rząd umożliwi powrót eksmisji na bruk. Może do tego dojść, jeśli rząd do 17 listopada nie przygotuje nowelizacji art. 1046 § 4 Kodeksu postępowania cywilnego (który reguluje kwestie zapewniania każdej eksmitowanej osobie tzw. “pomieszczenia tymczasowego”). Zgodnie z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego, przepisy o pomieszczeniach tymczasowych są nieprecyzyjne, a ustawodawca został zobowiązany do uszczegółowienia ich do 17 listopada 2011 r. Ale rząd nie chce się tym zająć. Tak Więc, z dniem 17 listopada br. będzie można wyrzucać ludzi niepłacących czynsz na bruk, bez konieczności zapewnienia im lokali tymczasowych.
18 sierpnia, warszawskie organizacje lokatorskie pikietowały przed Sejmem. Starały się wręczyć petycję politykom, ale gdy ci nie chcieli jej przyjąć, demonstranci ruszyli w kierunku budynku Sejmu, przechodząc przez szlaban. Nastąpiła krótka konfrontacja ze strażą marszałkowską. W końcu, pozwolono przedstawicielom organizacji lokatorskich dostarczenie petycji do kancelarii Sejmu.
Kamienica w Ursusie odcięta od mediów
Mieszkańcy Kamienicy Kompanii Kordian 27 znaleźli się w bardzo ciężkiej sytuacji. Nowy właściciel kupił kamienicę w 2007 roku wraz z lokatorami, cztery rodziny i sklep spożywczy. W 2010 roku wszyscy mieszkańcy dostali z sądu pozwy o eksmisję- bez wyjątku dzieci, emeryci i dorośli. W sądzie właściciel dwie sprawy przegrał, gdyż nie było podstaw do eksmisji. Dwie sprawy jeszcze są w toku. Sanepid nakazał zamknięcie i remont sklepu spożywczego znajdującego się w kamienicy.
Tydzień temu, właściciel nakazał odcięcie wody i kanalizacji wywieszając na klatce, że będzie remontował instalacje wodno-kanalizacyjne. Nie zapewnił w zamian wody pitnej w cysternie, ani ubikacji przewoźnych. Zdaniem mieszkańców, właściciel chce ich w ten sposób nękać fizycznie i psychicznie oraz doprowadzić do opuszczenia budynku.
W momencie kupna kamienicy, nowy właściciel był świadomy, że są w niej lokatorzy. Plac z kamienicą kupił za bardzo niską cenę 450 tys. zł., choć warta jest ok. 2 mln zł.
Lokatorzy z Gminy Ursus mają przydziały do zajmowanych lokali i pozwolenie na meldunek. Lokatorzy mieszkają po 20, 30 lat. Właściciel kamienicy pobierał opłaty za wodę i kanalizację od 4 lokatorów i sklepu spożywczego-lecz nie opłacał w MPWiK rachunków.
Jak się dowiedzieli lokatorzy w MPWiK w Pruszkowie na Domaniewskiej, właściciel nie podpisał nawet umowy. O tym fakcie mieszkańcy poinformowali Komendanta Policji przy ul. Sosnkowskiego w Ursusie. O fakcie odcięcia wody i kanalizacji byli informowane instytucje i władze:
1.Burmistrz Dzielnicy Ursus Wiesław Krzemień-osobiście (odmówił pomocy swoim mieszkańcom i podatnikom)
2.Przewodniczący Rady Dzielnicy Ursus Henryk Linowski-brak odpowiedzi.
3.Straż Miejska-odmówiła pomocy
4.Sanepid na u.Białobrzeskiej i Kochanowskiego (nie przyjęli zawiadomienia)
5.Komendant Policji Dzielnicy Ursus ul. Sosnkowskiego-sprawa w toku.
6.Komendant Straży Pożarnej ul.Polna 1 (brak wody oraz gaśnic na korytarzu-podjęte działanie.
7. Wojewódzki Nadzór Budowlany ul.Czereśniowa-przyjął zawiadomienie
Ku zdziwieniu mieszkańców, w/w urzędy odmówiły pomocy i stwierdziły, że problem nie leży w ich kompetencjach. Kamienica jest w dalszym ciągu odcięta od mediów.
Demonstracja lokatorów pod urzędem dzielnicy Praga-Północ
W dniu dzisiejszym, Komitet Obrony Lokatorów zorganizował pikietę pod Zakładem Gospodarowania Nieruchomościami przy ul. Jagiellońskiej na warszawskiej Pradze. W pikiecie uczestniczyło kilkudziesięciu mieszkańców kamienicy położonej przy ul. Targowej 64, którzy zostali przekazaniu w dniu 1 sierpnia w zarząd prywatnej firmy. Stało się tak pomimo faktu, że wszyscy lokatorzy mają umowy komunalne z Gminą. Jest to stałą praktyką w Warszawie – choć według organizacji lokatorskich proceder przekazywania lokatorów jak mebli w ramach reprywatyzacji jest całkowicie nielegalny.
W zeszłym roku pisaliśmy o czasowym – jak się okazało – uratowaniu kamienicy przed reprywatyzacją. Wtedy, Komitet wykazał nieprawidłowości w działaniach władz dzielnicy, które powinny uniemożliwić reprywatyzację. Udziały miasta w kamienicy, które wynosiły 43% według informacji przekazanych mieszkańcom, ostatecznie skurczyły się w niewyjaśniony sposób do 25%. Mieszkańcy, którzy ustawowo powinni mieć prawo pierwokupu swoich lokali, zostali pominięci i postawieni przed faktem dokonanym przekazania własności miasta prywatnemu właścicielowi. Stało się tak pomimo braku decyzji dotyczącej wyłączenia nieruchomości z zasobów komunalnych miasta. Nieprawidłowości nie przeszkodziły jednak urzędnikom Pragi Północ w przekazaniu kamienicy w zarząd prywatnej firmy.
W dniu 1 sierpnia, lokatorzy zostali poinformowani o przekazaniu, oraz o tym, że od maja 2012 r. ich czynsz zostanie podwyższony o 30%. Komitet Obrony Lokatorów pomógł mieszkańcom napisać pisma podważające zasadność podwyżki, oraz zorganizował protest pod urzędem administracji, gdzie dokonane zostało przekazanie nieruchomości prywatnym właścicielom.
Kierownik administracji ukryła się w swoim pokoju przed demonstrantami, którzy wtargnęli do środka urzędu i użyli syreny strażackiej, by utrudnić nieco funkcjonowanie urzędu. Następnie, lokatorzy przemaszerowali do Urzędu Dzielnicy, gdzie lokatorzy domagali się rozmowy z władzami dzielnicy. Padły krzyki: “Sprzedaliście nas, to wyjdźcie z nami rozmawiać”. Doszło w końcu do rozmów z burmistrzem. W najbliższych dniach KOL przekaże władzom dzielnicy listę pytań dotyczących kamienicy, na które burmistrz będzie musiał odpowiedzieć.
2 komentarzy Demonstracja lokatorów pod urzędem dzielnicy Praga-Północ